Jak rozwiązać dylemat „zagłosowałbym na X, ale przecież on nie ma realnych szans, żeby dostać się do Sejmu”?

Obowiązująca w Polsce (i nie tylko) proporcjonalna ordynacja wyborcza jedynie stwarza pozory demokracji, zaś faktycznie oznacza jej istotne ograniczenie. Dzieje się tak za sprawą progu wyborczego, który prowadzi do wypaczenia wyników wyborów oraz już na samym starcie powoduje nierówność szans uczestniczących w wyborach partii i koalicji. Argumentem na rzecz wprowadzenia progu wyborczego była chęć uniknięcia tzw. rozdrobnienia Sejmu, co znacząco utrudnia utworzenie koalicji rządowej.

Argument przeciwko rozdrobnieniu parlamentu brzmi zgoła dziwacznie w ustach tych, którzy uważają siebie za demokratów – a takich wśród polskich polityków jest 100 procent. Z przyjęcia modelu parlamentarnej demokracji przedstawicielskiej wynikają bowiem określone konsekwencje. Skoro parlament ma być reprezentatywnym odzwierciedleniem politycznych preferencji wyborców, to ustanawianie progów wyborczych jest równoznaczne z odbieraniem pewnej liczbie wyborców prawa do posiadania swojej reprezentacji w najwyższym organie władzy państwowej. Warto też zauważyć, że mechanizm progu wyborczego działa w podwójny sposób. Z jednej strony eliminuje on z parlamentu partie, które progu nie przekroczyły. Z drugiej zaś powoduje zjawisko unikania „tracenia głosu”: fakt, iż w sondażach partia nie przekracza progu wyborczego zniechęca do głosowania na nią nawet tych wyborców, którzy chcieliby ją widzieć w parlamencie, ale nie chcą, aby ich głos był głosem „zmarnowanym”, więc głosują na tych, którzy mają szanse.

Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Niektórzy proponują wybory w okręgach jednomandatowych. Powstaje jednak pytanie: a dlaczego nie w dwumandatowych, jak to praktykowano w wyborach do Senatu? A jeżeli w dwu-,  to dlaczego nie w trzy-  lub więcej mandatowych? Rozwiązaniem tego dylematu byłoby wprowadzenie ordynacji większościowo-proporcjonalnej. Różniłaby się ona od wszystkich praktykowanych do tej pory rozwiązań – a ponadto byłaby korzystna dla wszystkich partii oraz w optymalnym stopniu uwzględniała preferencje wyborców.

Czas przejść do konkretów. Proponuję następujący model wyborów. Sejm liczy 460 posłów. Cały kraj zostaje podzielony na 120 trzymandatowych okręgów wyborczych o zbliżonej liczbie osób uprawnionych do głosowania. W głosowaniu wyborca oddaje swój głos na trzech kandydatów, przy czym mogą to być kandydaci z list różnych komitetów wyborczych. Do Sejmu z każdego okręgu zostałoby wybranych trzech kandydatów, którzy uzyskali największą liczbę głosów, niezależnie od tego z jakiej listy startowali. Dawałoby to szanse dostania się do Sejmu politykom popularnym w kraju czy w danym regionie, którzy reprezentują partie „podprogowe”. Ponadto wyborcom odpadłby dylemat: czy głosować na kandydata z partii, którą popiera, czy też na znanego sobie i cenionego kandydata z innej listy. Rozwiązanie takie byłoby korzystne również dla samych partii. Dzięki możliwości głosowania na więcej niż jednego kandydata, drugorzędnego znaczenia nabiera kwestia miejsca na liście. Politycy mający ambicje parlamentarne mogliby swój czas, energię i inwencję poświęcić na kampanię wyborczą, a nie wewnątrzpartyjne wojny o „jedynkę”.

Można by też rozważyć wariant podziału na 72 okręgi pięciomandatowe lub 90 czteromandatowych. Wydaje się jednak, że okręgi trzymandatowe są rozwiązaniem optymalnym. Głosowanie na więcej niż trzech kandydatów mogłoby bowiem mieć charakter przypadkowy.

Jak łatwo policzyć, w opisanym wyżej modelu elektorat dokonuje wyboru tylko 360 posłów. W jaki natomiast sposób wyłaniana byłaby setka pozostałych? I tu dochodzimy do proporcjonalności wyborów w czystej postaci. Oprócz karty do głosowania z listą kandydatów ze swojego okręgu, wyborca otrzymuje kartę, na której wypisane są wszystkie komitety wyborcze. Wyborca stawia krzyżyk obok tego komitetu, któremu udziela swojego poparcia. Jak widzimy na przykładzie, wyborca zagłosował na dwóch kandydatów z listy komitetu nr 1 i jednego z list komitetu nr 3. Jednocześnie udzielił swego poparcia dla komitetu nr 1.

Podział stu mandatów nieobsadzonych w wyborach większościowych następowałby proporcjonalnie do głosów na komitety. Przykładowo, komitet, który uzyskał 48 proc. poparcia, miałby dodatkowych 48 mandatów, a komitet z poparciem 1 procenta – jeden. Dodatkowe mandaty byłyby przydzielane tym kandydatom z danych list, którzy „nie załapali się” w okręgach, w kolejności liczby uzyskanych głosów.

Przy takiej ordynacji wyborczej znika podział progowy na listy komitetów partyjnych i koalicyjnych. Każda bowiem z list, w tym listy obywatelskie niepowiązane bezpośrednio z konkretnym ugrupowaniem politycznym, ma równe szanse wyborcze.

Nieco podobny system wyborczy funkcjonuje w Nowej Zelandii, gdzie wyborca oddaje dwa głosy: na kandydata z danego okręgu wyborczego i oddzielnie na kandydata z listy partyjnej. Proponowane przeze mnie rozwiązanie jeszcze dalej wychodzi poza schematy obowiązujące w systemach przedstawicielskiej demokracji parlamentarnej. Skoro jednak przyjęliśmy system politycznego pluralizmu wyborczego, to logiczne i zrozumiałe jest podejmowanie prób stworzenia ordynacji wyborczej bardziej sprawiedliwej i w większym stopniu uwzględniającej polityczne preferencje i oczekiwania wyborców. Ponadto znacznie upraszcza sposób dzielenia mandatów bez korzystania z dotychczasowych skomplikowanych przeliczników, które niekiedy powodują zniekształcenie wyniku wyborów. Warto by zatem poważnie zastanowić się nad przyjęciem bardziej demokratycznej ordynacji.

 

LISTA nr 1

1.Imię Nazwiskox
2.Imię Nazwisko
3.Imię Nazwisko
4.Imię Nazwisko
5.Imię Nazwisko
6.Imię Nazwiskox
7.Imię Nazwisko
8.Imię Nazwisko

 

LISTA nr 3

1.Imię Nazwisko
2.Imię Nazwiskox
3.Imię Nazwisko
4.Imię Nazwisko
5.Imię Nazwisko
6.Imię Nazwisko

 

PREFEROWANA LISTA WYBORCZA

Lista nr 1x
Lista nr 2
Lista nr 3
Lista nr 4
Lista nr 5
Lista nr 6
Lista nr 7
Lista nr 8

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Warto podjąć dyskusję na temat ordynacji wyborczej. Cały czas większość wyborców żyje w dziwnym pomieszaniu złudzeń o proporcjonalnych wyborach i nadrzędności tworzenia zdolnej większości koalicyjnej. Efektem podniesienie progu wyborczego do 5%, na pozór wymóg bardzo niski, ale w efekcie pozostawiający na marginesie znazną grupe drobnych partii i ruchow społecznych. Przedstawiaony projekt wychodzi na przeciw tym potrzebom.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…