To było całkiem niedawno, 18 marca 2018 roku, 123 dni temu. Siedziałem jako gość w studiu jednego z popularnych programów publicystycznych w rosyjskiej państwowej telewizji. Była głęboka noc, ale niewiele osób spało. Trwała właśnie wyborcze podsumowanie po wyborach prezydenta Rosji.
Dostępne były wyniki z 90 proc. punktów wyborczych i wątpliwości być nie mogło: wygrał, z miażdżącą przewagą, Władimir Putin. Euforia panowała nie tylko w studiu, ale, jak sądzę, w większości rosyjskich domów. Putin cieszył się ogromnym poparciem. Prowadzący program, wyraźnie podekscytowany, na wszelkie sposoby odmieniał, zresztą nie tylko on, słowo „zaufanie”. Miał rację – Rosjanie wyrazili swoje zaufanie do Putina, jego polityki i osiągnięć jego ekipy.
Kiedy wreszcie zapytał mnie o zdanie, powiedziałem, że bardzo im zazdroszczę, ale i współczuję. Zazdroszczę, bo jeżeli te cele, które przed sobą postawili, uda im się zrealizować, to będą mieli słuszne powody do dumy na cały świat. Jednak, dodałem, jeżeli się nie uda, a potrzeba w tym celu gigantycznej pracy, to będę im bardzo współczuł. Powiedziałem też, że jeżeli dla nich słowem kluczem dzisiejszych wyborów jest „zaufanie”, to ja bym ich namawiał do zwrócenia uwagi na inne. Na „odpowiedzialność”, rozumianą jako odpowiedzialność wybranych przed swoimi wyborcami, bo to uważam za ważniejsze. Prowadzący grzecznie podziękował za wypowiedź, ale entuzjazmu z siebie dla niej nie wykrzesał.
Dziś, jak się okazuje, byłem jednak złym prorokiem.
Jeszcze przez niemal 100 kolejnych dni dla Rosji wszystko układało się znakomicie: polityka zagraniczna szła jak po maśle, kolejne sankcje już na nikim nie robiły wrażenia, bo wiadomo, że gospodarka sobie z nimi radzi, choć je odczuwa, jedna z najważniejszych i najbardziej politycznie prestiżowych inwestycji – most krymski – został oddany przed terminem, budząc uznanie na całym świecie nad osiągnięciami rosyjskiej myśli inżynieryjnej, mistrzostwa świata w piłce nożnej przeszły śpiewająco, no, idylla po prostu. I nagle, jak grom z jasnego nieba: rząd przedstawił założenia reformy emerytalnej oraz podniesienia podatku VAT o 2 proc, z 18 do 20.
Efekt był podobny do wybuchu bomby w centrach tysięcy miast i wsi Rosji. Fala oburzenia wezbrała nie tylko w sieciach społecznościowych, ale też w samorządach, objęła niemal wszystkie środowiska od zwykłych robotników do elit naukowych i nawet (choć nie wyrażali tego, co zrozumiałe, tak gromko) struktur siłowych. Rzecz nie tylko w samej, jakże łatwo wytłumaczalnej niechęci do dłuższej pracy, której warunki pozostawiają w Rosji bardzo wiele do życzenia, ale w całym tle tego ogólnonarodowego gniewu.
Precz z oligarchią!
Cała, niedługa, ale intensywna wyborcza kampania kandydatów na prezydenta przebiegała pod hasłem walki o sprawiedliwsze państwo. A pojęcie to rozumiano w Rosji nader prosto – odsunąć od wpływów, koryta i złodziejskich ścieżek tę cała kastę neoliberalnych oligarchów, których gigantyczne majątki, mentalność i powiązania tkwią korzeniami w latach jelcynowskiej smuty, którą pamiętający ją Rosjanie postrzegają jako najgorszy koszmar ich życia. I mają rację.
Powrócić do państwa opiekuńczego, silnego, i sprawiedliwego społecznie. Niewielu marzyło o odbudowie ZSRR, ale odwołania do czasów, kiedy gwarantowano ludziom ich podstawowe prawa, były częste. Autentyczne poparcie Putina przez wszystkie lata jego rządów były oparte o funkcjonujący od wieków schemat dobrego jedynowładcy i złych bojarów czy też urzędników otaczających w tym wypadku prezydenta.
W marcowych wyborach Putin wygrałby z każdym ale jednak warto było zwrócić uwagę na ważne zjawisko. Kiedy w wyścigu pojawił się niespodziewanie kandydat Komunistycznej partii Rosyjskiej Federacji (KPRF), Paweł Grudinin, w ciągu pierwszych dni zbierał w sondażach 30 proc głosów. Gdyby był drugi z rezultatem, jakim do tej pory nie mógł się pochwalić żaden z kontrkandydatów – to mogło namieszać na rosyjskiej scenie politycznej. Tym bardziej, że w trakcie kampanii najbardziej merytoryczną i doskonale udokumentowaną krytykę dotychczasowych rządów przedstawili właśnie komuniści. Obóz rządzący rzucił więc na Grudinina wszystkie swoje propagandowe siły, wyśledzono mu konta w Szwajcarii, przenicowano jego życie prywatne. Grudinin zachował swoje drugie miejsce w wyścigu, ale z rezultatem około 17 proc.
Mleko się jednak rozlało
Publiczne żądania rozliczenia oligarchów, wezwania do nacjonalizacji ich, najczęściej nakradzionych w najbardziej bezczelny sposób majątków zaczęły żyć w przestrzeni publicznej własnym życiem. Wysuwałem wówczas przypuszczenie, że Putin i jego otoczenie nie będą mogli zlekceważyć tych głosów.
I oto 31 marca sąd aresztował braci Magomiedowych: Zijawudina i Magomieda, Dagestańczyków z pochodzenia, oligarchów dysponujących gigantycznym majątkiem i jeszcze większymi wpływami.
Żeby dobrze zrozumieć, co to znaczy w rosyjskich warunkach, przytoczę długi dość spis funkcji i posiadanych udziałów w najróżniejszych strukturach, w tym strategicznych z punktu widzenia najżywotniejszych interesów rosyjskiego państwa.
Założona i kierowana przez nich spółka „Summy” ma udziały w firmie transportowej FESCO, która świadczy usługi transportowe na morzu, kolejach i w transporcie drogowym. Jaki to gigant, niech świadczy fakt, że dysponuje własną flotą, siecią pociągów i szeroko rozbudowaną siecią transportu drogowego z flotą samochodów, stacji obsługi i terminali. „Summa” ma też udziały w „Zjednoczonej Kompanii Ziaren” koordynującej produkcję i handel, w tym zagraniczny, rosyjskiego ziarna. Jeśli dodać, że Rosja od kilku lat jest w czołówce eksporterów zbóż na świecie, widać skalę przedsiębiorstwa i wpływy tych, którzy niż kierują. „Summa” jest udziałowcem Jakuckiej Kompanii Paliwowo-Energetycznej i jest operatorem w porcie przeładunkowym w Rotterdamie, a także kontroluje Noworosyjski Port Handlowy, jeden z największych strategicznych portów nie tylko w Rosji. W Europie zajmuje on trzecie miejsce pod względem wielkości przeładunków.
Równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jest we władzach jakich struktur zasiadł jeden z Magomiedowów.
Ma Fundację charytatywną „Peri” obracająca miliardami rubli. Jest też partnerem Rad Opiekuńczych Ogólnorosyjskiego Instytutu Kinematografii, Akademii Dyplomatycznej MSZ Rosji, Fundacji Europejskiego Uniwersytetu w Sankt Petersburgu, członkiem Rosyjskiej Rady do Spraw Międzynarodowych. W część tych podmiotów ładuje oczywiście ogromne pieniądze, ale też zamian spotyka się z bardzo wpływowymi ludźmi, którzy, co tu kryć, są mu ogromnie zobowiązani za jego wielką szczodrość i chętnie ułatwiają mu działalność biznesową, a w przypadku kłopotów, zapewne też równie chętnie kontaktują z kimś, kto problemy takiego wielkiego i szczodrego biznesmena potrafi rozwiązać. Media są pełne opisów, jak różne interesy braci Magomiedowów były obiektem zainteresowania organów ścigania, ale za każdym razem kończyło się to niczym.
Tak to wygląda w całej Rosji. Oligarchowie opletli ją cała siecią wzajemnych powiązań, wpływów korupcyjnych lub korupcjogennych układów, co powoduje, że są nie tylko bezkarni, ale praktycznie są ponad każdą władzą. A ich rodziny, kapitały i powiązania towarzyskie są nie w Rosji, a na Zachodzie, gdzie zresztą transferują swoje mniej lub bardziej legalne zyski. Za granicę wędrują niebotyczne pieniądze. Oficjalnie mówi się, że w latach 200-2017 za granicę wywędrowało 430 miliardów dolarów. Nieoficjalnie, że około tryliona dolarów. Osobiście skłonny byłbym skłaniać się ku danym nieoficjalnym.
To wszystko naraz rodzi już nawet nie niechęć prostego narodu, a nienawiść. 1 proc. Rosjan ma 76 proc. majątku narodowego, reszta musi nacieszyć się pozostałymi 24 procentami.
I nic z tego
Kiedy więc aresztowano braci, a media zaczęły bezlitośnie sprawdzać powiązania biznesmenów z politykami z pierwszych stron gazet, natychmiast wskazano, że biznes Magomiedowów rozwinął się doskonale za czasów rządów Dmitrija Miedwiediewa, a ich „opiekunem” był wicepremier Arkadij Dworkowicz. To pierwszy wicepremier, bliski współpracownik Miedwiediewa, ale też doradca Putina. Zaczęły pojawiać się głosy, że to pierwszy krok do rozprawy z kastą oligarchów, a dymisja Miedwiediewa i jego ekipy jest przesądzona.
Zaraz po pierwszych publicznie wyrażonych w tym duchu oczekiwaniach, przez najbliższe trzy dni na ekranach telewizorów w głównym wydaniu „Wiadomości” Putin pojawiał się obowiązkowo w towarzystwie Miedwiediewa i nie szczędził mu na wizji uśmiechów i gestów sympatii. Takich rzeczy przypadkowi się tam nie zostawia, jeśli tylko można. Było zatem już wiadomo, że na odsunięcie Miedwiediewa i neoliberałów nie ma co liczyć. Owszem, podczas powoływania nowego rządu nazwisko Dworkowicza zniknęło, ale pozostali wszyscy ci, których neoliberalne poglądy są drogowskazem postępowania: przede wszystkim Siluanow jako minister finansów, pojawi się zaś Kudrin jako szef Izby Rozrachunkowej.
Prawdą jest też, że pierwsze wystąpienia Putina po wyborze na prezydenta wskazywały, że wyciągnął wnioski z żądań bardziej socjalnego kursu rosyjskiego państwa. Wyznaczył zadania, by dwukrotnie zmniejszyć w Rosji obszar biedy (która w ostatnich latach znów zaczęła rosnąć), wydłużyć przeciętną długość życia w Rosji do 80 roku życia, rozwijać infrastrukturę, szczególnie medycynę i oświatę. Dlatego postawienie na Miedwiediewa i jego najwierniejszych pretorianów neoliberalizmu wiele osób zaskoczyło. Lojalność rosyjskiego prezydenta wobec swoich przyjaciół z czasów jeszcze leningradzkich imponuje, rzadko bowiem w świecie polityki trafiają się ludzie, dla których przyjaźń nie jest pustym słowem. Lecz chronienie ich wtedy, kiedy wydają się ostatecznie skompromitowani – dziwi. A Miedwiediew po szeroko i dobrze przygotowanym ataku ze strony Nawalnego nie cieszył się w społeczeństwie ani szacunkiem, ani sympatią.
Grom z jasnego nieba
Komunikat o rządowej propozycji podwyższeniu wieku emerytalnego był dla wielu Rosjan ogromnym szokiem. Dzisiaj wiek emerytalny to 55 lat dla kobiet i 60 dla mężczyzn. Rząd Miedwiediewa zaproponował, by kobiety przechodziły na emeryturę w wieku 63 lat, a mężczyźni w wieku 65.
To prawda, że średnia długość życia w Rosji zwiększyła się do 72 lat, że system emerytalny trzeszczy w szwach, że etapy dochodzenia do wyznaczonych granic wieku emerytalnego rozciągnięto w czasie (kobiety za 15 lat, mężczyźni za 10) ale to nie pomogło w uspokojeniu nastrojów społecznych.
Petycja sprzeciwu, pod którą podpisy zbierane są w Rosji słusznie wskazuje, że wg oficjalnych danych w 62 regionach Rosji średnia długość życia jest mniejsza niż 65 lat, a w trzech regionach nie osiąga nawet poziomu 60 lat. Oznacza to, że „przy zachowaniu tendencji demograficznych do 65 lat nie dożyje 40 proc. mężczyzn i 20 proc. kobiet. Realizacja propozycji o podwyższeniu wieku emerytalnego oznacza, że znaczna część rosyjskich obywateli nie dożyje do emerytury”.
Twórcy petycji (a podpisało się pod nią już niemal 3 miliony ludzi) zwraca też uwagę, że mówienie o braku pieniędzy w systemie jest nieprawidłowe, ponieważ znacząca część zatrudnionych odbiera pensje w szarej strefie. Z 77 milionów pracujących podatki od pensji płaci jedynie 33,5 miliona. Oznacza to, że co roku na fundusz emerytalny nie wpływa 2,2 tryliona rubli.
Na pomoc bitemu rządowi rzuciły się państwowe media, czyli do tej pory jedna z najlepiej pracujących machin propagandowych na świecie. Jednak sposób, w jaki to zrobiono, każe wątpić w tak jeszcze niedawno przenikliwie myślących polittechnologów rosyjskich. W programach państwowej telewizji zaroiło się nagle od rześkich staruszków i staruszek, utrzymujących, że na starość nie tylko można, ale należy pracować, pojawili się znani lekarze przekonujący, że jedynym sposobem na przedłużenie życia jest aktywność, nie dodając wszakże, że nie chodzi o regularne chodzenie do znienawidzonej i otępiającej roboty. Celebryci, całe życie będący pupilkami wszelkich reżimów, zapewniali, że nie wyobrażają sobie zaprzestania pracy, zapominając, że to, co robili całe życie, nie da się porównać z krwawą harówką zwykłych ludzi.
Mistrzostwem kompromitacji był występ samego ministra finansów Antona Siluanowa u jednego z najpopularniejszych, do tej pory mądrych i przenikliwych dziennikarzy telewizyjnych Władimira Sołowjowa. Siluanow mówił rzeczy okropne, które starsi Polacy znają z kłamliwych reklam telewizyjnych, które serwowano nam podczas zachwalania programu OFE. Minister bez zmrużenia oka przekonywał, że dzięki reformie emerytalnej i podwyższeniu VAT o 2 proc emeryci nareszcie będą mogli podróżować, pomagać dzieciom i wnukom oraz godnie odpoczywać. I to wszystko naraz. Na tym samym jednym tchu przekonywał, że pieniądze z podwyżek VAT i oszczędności z późniejszego przechodzenia na emeryturę pójdą na podwyższenie emerytur, szkolnictwo, medycynę, oświatę i w ogóle infrastrukturę społeczną. Średnia emerytura – wywodził pan minister – wzrośnie już za pięć lat do 20 tysięcy rubli (1172 zł). Nic nie mówił, jaką jej część zje inflacja, a także w jaki sposób z 2 proc. VAT oraz oszczędności na funduszu emerytalnym zamierza jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zrobić z Rosji kraj nowoczesnej medycyny, znakomitych dróg, szczęśliwych starców jeżdżących na wakacje za granice wielkimi grupami. Sołowiow słuchał zaś neoliberalnego ministra i ani razu nie zadał choćby jednego trudnego pytania. Ani jednego. Łykał te propagandowe kocopoły bez uniesienia brwi choćby na moment.
Alarm podnieśli deputowani samorządowi. Ogromną popularność zdobył komunistyczny deputowany z Saratowa Nikołaj Bondarenko. Jego emocjonalne i bardzo krytyczne wystąpienie pod adresem oligarchicznego państwa na sesji miejscowego parlamentu zdobyło szturmem internet. I co? Jeden z deputowanych tegoż lokalnego parlamentu, przedstawiciel rządzącej partii Jedna Rosja Iwan Kuzmin złożył doniesienie do organów ścigania, by sprawdzili treść wystąpienia deputowanego pod kątem ekstremizmu. Deputowanego. Za wystąpienie w lokalnym parlamencie. Doprawdy, ożywione stereotypy rosyjskiego urzędnika, którego służalczość wobec władzy przeważy wszelkie normy i zasady nie tylko demokracji, ale też przyzwoitości, nie przestają zadziwiać.
Trudno, żeby rosyjscy obywatele tego propagandowego walenia jak tępym obuchem po łbie nie zauważyli. Paradoksalnie przez ostatnie lata putinowskie państwo wychowało sobie świadomych, wiedzących czego od niego chcą obywateli. I teraz zbiera tego owoce. To już nie tylko sprzeciw wobec pomysłów rządowych jest problemem. Teraz wszyscy rządzący w Rosji muszą się mocno zastanawiać, co dalej.
Ruch Putina
Internauci czym prędzej przypomnieli rosyjskiemu prezydentowi jego wystąpienie sprzed pięciu lat, w którym mocno podkreślał, że dopóki on będzie prezydentem, o żadnym podwyższeniu wieku emerytalnego mowy być nie może. Sytuacja zrobiła się tak napięta, że rzecznik Kremla, Dmitrij Pieskow pośpieszył z zapewnieniem, że prezydent nie miał nic wspólnego z tym projektem. 20 lipca Putin publicznie powiedział, że projekt mu się nie podoba, ale trzeba myśleć o przyszłości. Myślę, że do aktywnego poszukiwania wyjścia z tej sytuacji zmuszają też wyniki notowań popularności czołowych rosyjskich polityków.
Putin, do tej pory kąpiący się w uwielbieniu obywateli, nagle spadł wyraźnie w notowaniach (z 60 proc w styczniu br. do 48 proc. w lipcu – wg instytutu Lewady). O Miedwiediewie nawet nie ma co wspominać – ufa mu ledwie 9 proc obywateli. Premier zajmuje też pierwsze miejsce wśród polityków, którym obywatele nie ufają.
Duma przyjęła projekt w pierwszym czytaniu. Obowiązywała dyscyplina głosowania. Z Jednej Rosji wyłamała się deputowana Pokłonska, która głosowała przeciw, kilku poszło demonstracyjnie na zwolnienia lekarskie. Jedna Rosja to jedyny klub, który był za reformą. Pozostałe partie zagłosowały przeciw, co oczywiście niczego nie zmienia, ale pokazuje nastroje na politycznej scenie, tak do tej pory skonsolidowanej wokół prezydenta.
Wszyscy zadają sobie pytanie: co w tej sytuacji zrobi Władimir Putin?
Optymiści przekonują, że wystąpi przed Dumą z jasnym komunikatem, że to szkodliwa reforma i uratuje emerytów, swoje poparcie i spokój Rosji. Ale jeżeli tak, to będzie musiał zrobić następny krok i pójść na wojnę z neoliberałami i oligarchią. Czy go na to stać? Neoliberalna oligarchia rosyjska wciąż jest potężną siła, ma ogromne pieniądze, wpływy i powiązania, w tym również międzynarodowe.
Może też Putin pójść na kompromis i trochę złagodzić założenia reformy emerytalnej i podwyżki VAT. Czy to jednak wystarczy, by uratować swoja popularność? Gniew społeczny jest silny, a wszyscy dotychczasowi opozycjoniści antysystemowi, którzy do tej pory wzywali do protestów pod jakimiś wymyślonymi hasłami, teraz będą mieli całkiem realne paliwo i pretekst do wyciągnięcia ludzi na ulice. Każdy kompromis jest zgniły, więc może niczego nie załatwić.
Może też prezydent zaproponować całkiem nowe rozwiązania. Zmianę systemu podatkowego, nacjonalizację nielegalnie zdobytych majątków oligarchów lub choćby wyraźne podporządkowanie ich interesom państwa. Ale to byłaby prawie rewolucja.
Jeżeli nic się nie zmieni, oznaczać to będzie, że w Rosji neoliberalizm zwyciężył na najbliższe lata.
Nic z tego dobrego nie wyniknie ani dla Rosji, ani dla świata. Dla Rosji, bo wiadomo jak ten system działa. Czy raczej nie działa. Dla świata – bo oznaczać to może, że Rosja chce zająć miejsce USA na świecie nie proponując niczego zasadniczo nowego, co tak bardzo jest światu potrzebne. To fatalna wiadomość.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Bóg zapłać wam, towarzyszu Wiśniowski, za interesujące naświetlenie problemów Rosjan;)
Nie wnikając w szczegóły, to jednak wydaje mi się, że wiek przejścia na emeryturę 55/60 lat jest do utrzymania chyba tylko w państwach dobrobytu. I nie bardzo przekonuje mnie, że w niektórych regionach Rosji średnia życia wynosi 60 czy 65 lat, bo zaniżają ją ci, którzy na ogół nie parają się żadną robotą i umierają młodo.
Znowu wybiło szambo
Nie wiem czym się odbiło Poziomce, ale Lubat ma po prostu rację.