To miała być spokojna, nieskrępowana rozmowa przy herbacie i ciasteczkach z udziałem kilkunastu wybranych dziennikarzy rosyjskich i jednego zagranicznego, czyli mnie, z najpoważniejszym konkurentem Putina w marcowych wyborach na stanowisko prezydenta Rosji – Pawłem Grudininem. Potem, jak obiecali mi ludzie z jego otoczenia, będę miał go tylko dla siebie na wyłączność na co najmniej 30 minut.

Szlag trafił ten scenariusz. Dziennikarze to plotkarze, utrzymanie jęzora za zębami jest dla nich wyzwaniem ponad siły. Kiedy zatem przekraczałem bramę PGR (spolszczam rosyjską nazwę „sowchoz”, żeby łatwiej było pojąć o czym piszę) im. Lenina, oddalonego 4 minuty jazdy busikiem od granic Moskwy i szybkim marszem dotarłem do miejsca spotkania, kłębiło się tam około 60 dziennikarzy z największych mediów świata: AP, BBC, Reuters, AFD, Deutsche Welle, AFP, TV Izrael i mnóstwo innych. Trzaskały drzwi zajeżdżających kolejnych samochodów, chuchano na kamery w tym sakramenckim mrozie no, mówiąc krótko o jakiejkolwiek kameralnej atmosferze mowy być nie mogło. Na dodatek każdy z tych tuzów był absolutnie przekonany, że właśnie jemu Paweł Grudinin udzieli wywiadu na wyłączność. Mało tego, część z nich, by zabić nadzieję konkurentów, mówiła głośno o tym, że od dawna to uzgodnili. Czarna rozpacz.

Pojawienie się Pawła Grudinina w wyścigu do Kremla było jedną z większych niespodzianek kampanii wyborczej. Wszyscy w ciemno obstawiali, że powtórzy się do mdłości znany scenariusz: jedynym i od początku niezagrożonym kandydatem będzie Putin, obok niego rejestrowani przez media będą tradycyjnie papierowi kandydaci – przewodniczący dwóch parlamentarnych partii opozycyjnych: Komunistycznej Partii Rosyjskiej Federacji (KPRF) i Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR). Giennadij Ziuganow i Władimir Żyrinowski. Może gdzieś tam się jeszcze będzie pętał w króciutkich migawkach telewizyjnych kandydat partii Sprawiedliwa Rosja, jeśli starczy jej sił i chęci by wystawić swojego kandydata. A potem i tak wybiorą Putina.

fot. Maciej Wiśniowski

Kiedy okazało się, że kandydatem KPRF będzie dyrektor PGR im. Lenina, na rosyjskiej scenie zagotowało się. Nie dlatego, że mógłby w czymkolwiek zagrozić Putinowi. Ten od lat ma poparcie nie niższe niż 65 proc, a najczęściej oscylujące koło 80 proc., obawiać więc się nie ma czego, ani kogo. Rzecz w tym, że pierwsze reakcje na całkiem nowego kandydata oscylowały koło 30 proc. poparcia, czego od lat nie notowano podczas prezydenckich wyborów rosyjskich.

Obserwatorzy tłumaczyli, a kremlowscy polittechnolodzy rozumieli, że to wyraźny sygnał dawany przez społeczeństwo rosyjskiej władzy: „Mamy dość”. Nie Putina, co często i niemądrze sugerowali zachodni, w tym polscy dziennikarze. To „dość” odnosi się do systemu oligarchicznej władzy i elit. Możemy, ile nam się podoba wydziwiać, że u nich tak jest zawsze – car jest dobry, tylko bojarzy złodzieje i krwiopijcy. Rzeczywiście rosyjski lud lubi wodzowski, czy jak to się też mówi, system władzy oparty na liderze. I wiele liderowi przebacza, na wiele przymyka oko. Natomiast co do ludzi ze struktur władzy jest bezlitosny i niecierpliwy. Akurat w Rosji tej niechęci, często bliskiej nienawiści, dziwić się nie ma czemu. Szeroko rozumiane elity korzeniami mentalnymi i światopoglądowymi w znakomitej większości tkwią w jelcynowskiej smucie, kiedy kradło się miliardami, przekupywało wszystkich, a bezkarność była w pakiecie od ministra do posterunkowego na poście drogówki. Te najgorsze cechy przenieśli w czasy Putina, który rozpad i rozkradanie państwa zatrzymał, potęgę Rosji przywraca, ale systemu oligarchicznego zniszczyć nie zdołał. To nie są wprawdzie oligarchowie ukraińscy, którzy zastępują swoimi bandyckimi regułami państwo, ale mentalność jest podobna. I ludzie to widzą.

Kiedy więc Grudinin powiedział , że jego hasło wyborcze to „Za wszystkich!” oraz „Dla narodu, a nie oligarchów” dając do zrozumienia, że czas skończyć z oligarchicznym państwem, pierwsze reakcje musiały być entuzjastyczne. I, poza wszystkim, Grudinin ma się czym pochwalić: jego PGR jest w rzeczywistości niemal czystą emanacją socjalizmu na lokalną skalę.

Wycieczka w naprawioną przeszłość

Cała tą bandę rozgorączkowanych żurnalistów załadowano do dwóch autobusów i powieziono w głąb PGR im. Lenina.

To niesłychane zjawisko w okolicach stolicy Rosji. Oto 1,5 kilometra od granic stolicy wielkiego kraju znajduje się PGR, który zajmuje 13,3 kilometrów kwadratowych ziemi. Nie, to nie ziemia, to czyste złoto. Jej cena przekracza wyobraźnię zwykłego człowieka. Deweloperzy, a rosyjscy swą chciwością, bezwzględnością i nie cofaniem się przed żadnym sposobem zarobienia pieniędzy nie różnią się od swoich kolegów w całym kapitalistycznym świecie, oddali by chętnie setki milionów rubli za możliwość zbudowania tutaj kolejnych osiedli i zarobienia na tym miliardów dolarów. A jednak Grudininowi udało się ocalić swoje przedsiębiorstwo. Jak? Rosyjskie źródła mówią, że miał zawsze dobre kontakty na samej górze. Ale to nie wyjaśnia wszystkiego. W każdym razie Grudinin nie ukrywa, że był czas, kiedy musiał chodzić z ochroną, że odnotowano cztery bandyckie najazdy ludzi z bronią na jego PGR, że były niezliczone próby przekupstwa, nacisków, próśb i gróźb.

PGR w każdym razie istnieje. I zapewnia swoim pracownikom zupełnie niewiarygodne, jak na rosyjskie standardy, warunki pracy i życia.

fot. Maciej Wiśniowski

Zawieziono nas do jednego z kilku PGR-owskich przedszkoli. Bryła wzorowana na bajkowym pałacu księcia w bawarskim Neuschwanstein. Wnętrza, programy wychowawcze i nauczania, kadra nauczycielska i pomysły na opiekę na dziećmi robią wrażenie nie tylko na mnie, ale i na kolegach z Zachodu. Pracownicy PGR-u płacą za dziecko około 190 złotych miesięcznie (po przeliczeniu). Za tę cenę mają wszystko: opiekę na najwyższym poziomie, leczenie dzieciaka, znakomite wyżywienie. Zajęcia teatralne, muzyczne, modelarstwo, opiekę psychologów. Mieszkańcy miejscowości wokół samego PGR-u płacą niewiele więcej i oczywiście ich dzieci mają pierwszeństwo w przyjęciu do placówki, zgodnie z zasadą rejonizacji. Placówki przedszkolne sowchozu im. Lenina cieszą się tak znakomitą opinią w mieście, że niemała jest grupa bogatych moskwiczan, którzy nie żałują pieniędzy, by posłać swoje pociechy tutaj właśnie. Ale wtedy muszą płacić 25 tysięcy rubli (około 1500 zł). I płacą, ustawiając się karnie w długiej kolejce.

fot. Maciej Wiśniowski

Następna do oglądania jest szkoła. Oprowadzający nas nauczyciele nie ukrywają, że wzorcem dla rozwiązań architektonicznych, socjalnych i naukowych były placówki skandynawskie, do których jeździli specjalnie delegowani pracownicy, a i sam Grudinin mówił potem na konferencji, że Finlandia była i jest dla niego wzorem, jeśli chodzi o rozwiązania społeczne. Oczywiście, realizowany jest program zatwierdzony przez rosyjskie ministerstwo oświaty, ale sposób podania, wyposażenie klas i całego budynku jest z innego świata. Pracownie komputerowe, fizyki, chemii, konstruktorskie, sportowe, studia TV i radiowe.

Gospodarstwo Grudinina dba o swoich. Buduje im mieszkania, na które udziela 15 letniego nieoprocentowanego kredytu. Dba, śledzi i ułatwia kariery dzieciom swoich pracowników. Wysyła je na studia i opłaca im stypendia. Opieka lekarska jest oczywiście całkowicie bezpłatna, a jej poziom budzi zazdrość okolicznych miejscowości.

fot. Maciej Wiśniowski

To nie była pokazówka, wyczułbym to i nie tylko ja. Obok mnie pracowała ekipa telewizji izraelskiej, złożona z Rosjan. Jeden z nich kupił mieszkanie na terenie PGR-u. Wszystko potwierdzał i jeszcze dodawał od siebie kolejne pochwały. Był autentycznie dumny i zadowolony z miejsca, w którym mieszka on i jego rodzina. Podobne opinie wygłaszali ludzie, z którymi rozmawiałem, odrywając się od tras zaprojektowanych przez naszych przewodników.

PGR im. Lenina jest, jak mówią, „wyspą socjalizmu”. Coś w tym jest. Wszystkie dobra dzielone są może nie równo, ale w miarę sprawiedliwie. Ludzie zarabiają około 60 tysięcy rubli miesięcznie, co jest jak na Moskwę bardzo przyzwoitą zapłatą, biorąc pod uwagę, że duża część usług komunalnych jest bezpłatna. Działają związki zawodowe. Ale jednak, PGR jest spółką akcyjną, zamkniętą. To zabezpieczenie, gdyby znalazł się ktoś, kto zechciałby wykupić od pojedynczych akcjonariuszy ich akcje i podjąć próbę przejęcia przedsiębiorstwa. Zresztą i na to przygotowany jest Paweł Grudinin – włada 44 proc. akcji i jego głos rozstrzyga wszystko. I często tak jest – Grudinin rządzi po ojcowsku, opiekuje się, ale i pokazuje, kto jest górą.

Dywidend nie płaci się tutaj akcjonariuszom. Wszystkie idą na rozwój przedsiębiorstwa, a wszelkie próby zmiany tej sytuacji duszone są w zarodku.

Sztuka uników

Kiedy już zmordowanych ciągłym przeganianiem z miejsca na miejsce dostarczono nas wszystkich do czegoś w rodzaju mini wioski z kilkoma solidnymi i ciepłym domami z bali w otoczeniu zagród ze zwierzętami domowymi (okazało się, że to miejsce na kolonie dla miejskich dzieci, żeby sobie pooglądały jak wyglądają zwierzęta hodowlane: króliki, gęsi, psy, świnie itp.) odbyła się konferencja prasowa.

Grudinin zaprezentował się w niej jako mistrz uników, opowiadacz anegdotek i kompetentny dyrektor dużego przedsiębiorstwa. I lojalny Rosjanin, oczywiście.

To, żeby było jasne, nie zarzuty. Grudinin, ze swadą i znawstwem opowiadał o oligarchicznym systemie, który rozwala Rosję, celnie scharakteryzował przegrywaną przez rządy Putina walkę z korupcją, emocjonalnie i jasno wypowiedział się za Rosją, jako państwem socjalnym. Dał do zrozumienia, że jeżeli ten kierunek nie zostanie przyjęty, gniew ludu może być straszny.

fot. Maciej Wiśniowski

Nie powiedział niczego, co wykraczałoby poza kompetencje dyrektora PGR-u, niechby nawet dużego. Na pytania o politykę zagraniczną odpowiadał w najlepszej zapewne wierze, że od tego będzie miał ludzi i ją przedstawi, jak tylko zostanie prezydentem. O Ukrainie i konflikcie wokół niej mówił również bez wątpienia szczerze, że Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem i nie wyobraża sobie, by ktoś mógł ich rozdzielić. Błyskotliwie parował ciosy dotyczące polityki gospodarczej, przytaczając przykłady z gospodarki swojego przedsiębiorstwa, ze znajomością rzeczy cytując dane o zbiorze z hektara, udoju za rok i relacjach cen na mleko i paliwo do silników diesla. Ani razu personalnie nie skrytykował Putina, a dwukrotnie poparł jego politykę. Opowiedział cztery anegdoty (śmieszne) zamiast odpowiadać na pytania. Skrytykował (szczerze i celnie) system oligarchiczny w Rosji.

Nie mogłem przez te półtorej godziny opędzić się od wrażenia, że gdzieś to już widziałem i słyszałem. Wreszcie – mam! To przecież Aleksander Łukaszenko w swoich najlepszych latach. Gospodarski, znający ludzkie problemy i bolączki, dbający o terminowość wypłat i emerytur, zdroworozsądkowy polityk. Świetny dla ogromnego sowchozu. Czy równie świetny dla kraju o terytorium niemal 1/6 kuli ziemskiej? Wątpię.

Plusy i minusy

Jak to jest, pytają obserwatorzy, że partia komunistyczna wystawia miliardera, bogatego biznesmena, niemal oligarchę jako swojego kandydata? Jak to jest, że obok kompetentnej i sprawiedliwej krytyki wad obecnego systemu neoliberalnej Rosji, Grudinin unika personalnej konfrontacji z Putinem, która przecież jest solą kampanii wyborczej? A przecież byłoby za co krytykować obecnego prezydenta Rosji. On jednak tego nie robi. Wniosek? To kukiełka Kremla – krzyczą niektórzy. Być może.

Z drugiej jednak strony akcja, jaką media zorganizowały przeciwko niemu, kiedy zaczął nabierać głosów każe nieco wątpić w tę czarno białą narrację. Kontrole ze wszystkich możliwych urzędów nie wychodzą z przedsiębiorstwa, jak tylko okazało się, że jego dyrektor chciałby wejść do wielkiej polityki. Wyciągnięto mu sprawę kont zagranicznych, choć Grudinin twierdzi, że wszystko było i jest całkowicie zgodne z prawem. Ale atak był niesłychanie zajadły. Czyli kandydat samodzielny? Nie wykluczam.

Lewica antysystemowa i sam Nawalny plują na niego z góry, demaskują jego działania jako wielką grę obecnej władzy. Grudinin ma przyciągnąć po prostu do urn jak najwięcej głosujących. Putin wygra i tak, a dzięki dużej frekwencji system wodzowski będzie cieszył się narodową legitymacją przez najbliższe sześć lat. I to może być prawda.

A jednak, jak mówi część dalekowzrocznych politologów, zamieszanie w wyborach nie jest w ogóle rolą Grudinina. On wie i wszyscy dookoła wiedzą, że wyborów wygrać nie jest w stanie. Putin kąpie się w uwielbieniu znakomitej większości społeczeństwa i nic na razie tego nie zmieni. Uosabia państwo, a na punkcie swojego państwa Rosjanie byli i są niesłychanie wrażliwi. Część otoczenia obecnego prezydenta dokładnie monitoruje nastroje społeczne. Wiedzą o tym, że nienawistny stosunek ludzi do szeroko rozumianych elit jest powszechny. Nawet nie o to chodzi, że są złodziejami, choć i to ważne. Rosjanie nienawidzą ich przede wszystkim za brak solidarności ze społeczeństwem. Że nakradzione kapitały, osiągane z tego zyski, rodziny i przyszłość lokują na Zachodzie. Tym samym Zachodzie, który nie ukrywa swojej wrogości do Rosji i na każdym kroku demonstruje chęć zniszczenia tego bytu. Dlatego zwykłych zjadaczy chleba szlag trafia. Grudinin może pokazać skalę tego niezadowolenia i zmusić obecną władzę do zmiany neoliberalnego kierunku rozwoju kraju na prosocjalny. Do wymiany elit. Do zjednoczenia społeczeństwa.

Jeżeli to się uda, mówią mi moi rozmówcy z ważnych gabinetów, to Grudinin dobrze zasłuży się Rosji.
Dyrektor sowchozu im. Lenina odgrywa właśnie rolę swojego życia. Nie jest Putinem, jednocześnie nie próbując demolki politycznego otoczenia. Przegra wybory, ale osiągnie inne, równie ważne cele.

A sam Paweł Grudinin? Wróci na stołek dyrektora i będzie zaopatrywał moskiewskiego giganta w truskawki.

 

Paweł Grudinin jedynie portalowi strajk.eu zgodził się udzielić po wspomnianej konferencji prasowej wywiadu na wyłączność.

***

– Pytałem Pana na konferencji prasowej o wymianę rosyjskich elit. Odpowiadając skupił się Pan jedynie na bezpośrednich reprezentantach władzy. A mi chodziło o szeroko rozumiane elity, które, jak się wydaje, nie udźwignęły roli elit właśnie.

– No dobrze, ta mentalność lat 90 tych to według Pana coś złego czy dobrego?

– Uważam, że złego, ponieważ jest skażony myśleniem neoliberalnym.

– A ja Panu powiem coś innego. Miała wówczas miejsce po prostu selekcja negatywna. Ludzie, którzy wyżej od swoich interesów potrafią postawić interesy państwa znaleźli się na dole drabiny społecznej. A na wierzch wypłynęli ci, którzy swoje egoistyczne interesy i swojego klanu stawiali na samej górze hierarchii. Ale nie uogólniałbym. Ci z lat 90-tych tez przecież są różni. Proszę popatrzeć na Bołdyriewa (lewicowy działacz rosyjski, występujący wielokrotnie przeciwko korupcji, autor wielu aktów prawnych przeciwdziałających korupcji – przyp. MW) on też jest z lat 90. Ja jestem z tego samego okresu. Ale ci uczciwi zostali po prostu odsunięci. Patrioci, dla których ważny jest kraj. Ich trzeba teraz przywracać do aktywności, na te miejsca, które zajmują tamci, którzy postępują według hasła: „nieważne kim jesteś, byleś był nasz i razem z nami żebyś okradał kraj”. I to wszystko.

– Uważa Pan, że to tak się łatwo odbędzie? Zdjął – postawił. I tak bez żadnej walki?

– Jak to – bez walki? W Rosji zawsze była walka. Dam Panu jeden przykład. Piotr I miał przyjaciela Aleksandra Mienszykowa, premiera. Po śmierci Piotra I u Mienszykowa na rachunkach we francuskich i brytyjskich bankach znaleziono tyle pieniędzy, ile wynosił budżet Rosji. I trzeba było te pieniądze Rosji oddać.

– Oddali?

– Tak. Ale mówię o tym po to, żeby spowodować refleksję – czy nic to Panu nie przypomina? Tak, byli złodzieje. A potem Rosja i tak wygrywała.

– Życzę Panu oczywiście zwycięstwa, ale jeżeli Pan przegra, to co chciałby Pan, żeby zostało w ludziach z Pańskiej kampanii wyborczej?

– Pierwszym słowem jednego z naszych haseł wyborczych jest „sprawiedliwość”. Mówimy o tym, że w Rosji powinno być sprawiedliwie. Sprawiedliwy podział dochodu narodowego, sprawiedliwe podejście do naszych weteranów, emerytów, sprawiedliwie powinniśmy się odnosić do naszych dzieci. Mówiąc krótko, nawet jeśli przegramy, chciałbym, żeby ludzie wiedzieli, że są tacy w tym kraju, którzy chcą lepiej nie dla siebie osobiście a dla wszystkich obywateli. Chcą sprawiedliwości.

– Trudno być lewicą w Rosji?

– Lewicą zawsze jest trudno być. W Rosji też. Tutaj wszyscy okazuje się są jednak lewicowi. Lenina nie dają ludzie ruszyć – to nasza inspiracja. Tak samo jak kredyty dla młodych rodzin. I ulgi przy zakupie ziemi – też władza wzięła od nas. Czasem wprawdzie źle usłyszą, coś schrzanią, ale my wiemy, kto ich naciskał. Kropla drąży kamień. Prezydent nie jest z kamienia, władza też. Będą musieli przyjąć lewicowy punkt widzenia. Bo tak chcą ludzie.

– Myśli Pan, że to się stanie w ciągu najbliższych 6 lat?

– Proszę posłuchać, jeśli się nie stanie, to przed nami i Rosją smutne perspektywy. To rozumieją wszyscy inteligentni ludzie. Jeśli nie będzie skrętu w lewo, to będzie katastrofa. Niezależnie od tego kto wygra.

– Lewica znajduje się w trudnym okresie. Nie tylko w Rosji, ale i w Europie. Czy jest szansa, żeby lewica zjednoczyła się ponad podziałami w Europie?

– Mówi Pan interesującą dla mnie rzecz. Wszystko to, co wykuwa się w walce, hartuje nas, jest bardziej wytrzymałe. Sam Pan mówi, że lewica w Rosji jest pod większym naciskiem niż w Europie. To dobrze, bo to zmusza lewicę rosyjską do szukania nowych form istnienia, oddziaływania na społeczeństwo, które mogą być wykorzystywane przecież i przez lewicę zachodnią. Mam takie wrażenie, że znowu rosyjska lewica ma szansę stać się liderem całego ruchu. Tak, jak to było sto lat temu. Walka zmusza nas do przystosowania się do otaczających nas warunków. Tacy przeżywają. I wygrywają.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Hmmm, jest Batiuszka Car całkiem przyzwoity, a szykuje się kolejny, który wbrew temu co mówi, jest całkiem podobny. Alena szczęście nie gorszy.

  2. Ciekawy ten Grudinin. A do tego oligarcha, który chce podgryźć system oligarchiczny. On chyba rzeczywiście stał się nazbyt groźny, bo tamtejsza telewizja publiczna mocno nagłaśnia podobno ciągle niewyjaśnione problemy jego kont bankowych w Austrii i Szwajcarii. Pokazuje także sposób dojścia Grudinina do stanu posiadania akcji PGR-u: podobno poprzez oszustwa drobnych akcjonariuszy. Wykupywał akcje za kopiejki czy butelkę wódki. Oczywiście to było w czasach, kiedy niewielu miało świadomość wartości tych akcji.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…