“Słodka herbata i gorzkie życie” to najnowszy polski dokument poświęcony największemu na świecie obozowi dla uchodźców w Cox Bazar w Bangladeszu. Zrealizowana przed wybuchem epidemii Covid-19 produkcja pokazuje życie uchodźców od kuchni.  Ma na celu zapoznanie „człowieka – widza”, z „człowiekiem – uchodźcą”, ukazując ludzki aspekt problemu. Film powstał w wyniku zgodnej współpracy dziennikarskiej osób o różnych poglądach i wyznających różne wartości. Dokument jest całkowicie niezależny: został sfinansowany z prywatnych środków twórców, nie przez jakikolwiek rząd lub organizację. Jest też rozpowszechniany na wolnej licencji.

Materiał ma charakter informacyjny, a jednym z priorytetów przy jego tworzeniu było zachowanie wysokich standardów etycznego i obiektywnego dziennikarstwa. Film przypomina, że we współczesnym świecie każdy jego mieszkaniec, w wyniku niezależnych okoliczności może niespodziewanie stać się uchodźcą.

Portal Strajk rozmawiał z Pawłem Bolkiem, jednym z twórców obrazu.

Uchodźcami Rohingya międzynarodowa opinia publiczna praktycznie przestała się interesować, ale przecież tak nie było zawsze. Kilka lat temu o ich tragedii powstawały artykuły w największych mediach na świecie. Dlaczego po tej pierwotnej fali zainteresowania, czy wręcz oburzenia, w tej chwili temat już nie istnieje?

Wygnanie Rohingya z Birmy, na oczach międzynarodowej społeczności i to w XXI wieku było szokujące, samo przez się musiało wywołać jakiś rodzaj międzynarodowej reakcji. Niestety była ona typowa dla współczesnego świata Zachodu – medialny szum i oburzenie, szczypta wyrazów dyplomatycznej dezaprobaty, może jakieś nakładki na zdjęcie na Facebooku, lecz nie poszła za tym realna pomoc. Wiadomość o tragedii na Półwyspie Teknaf, o którym mało kto słyszał, szybko zniknęła pośród medialnego natłoku informacji.

Dzisiejsze milczenie jest też konsekwencją tego, że nikt nie powstrzymał jednego z uznawanych na arenie międzynarodowej rządów, gdy ten używał aparatu państwowego do wygnania grupy etnicznej, rabunku ich majątku i zastraszenia tych ludzi, do czego wykorzystano sprawdzoną metodę gwałtów oraz morderstw.

Mówienie o Rohingya jest dla świata nie tylko wstydem, ale też się mediom nie opłaca, a jak coś się nie opłaca, to się tego nie robi. Reklamodawców bardziej interesuje nowa produkcja Big Brothera niż poruszanie tematu uchodźców. Należy dodać, że populistyczne rządy oraz skrajna prawica włożyły wiele wysiłku, aby zniszczyć „ludzki” wizerunek uchodźcy. Jest to kolejny dowód na to, że zła propaganda, oraz słowa mogą wyrządzać realną krzywdę realnym ludziom – i zawsze najbardziej obrywają ci najbardziej pokrzywdzeni – w tym wypadku okradzione rodziny, żyjące w błotach Cox Bazar.

Czy ci ludzie wiedzą, że mogą nigdy nie wrócić do Birmy? Próbują jakoś na nowo układać sobie życie?

W obozach panuje dziwna atmosfera. Miałem wrażenie, że jestem w najsmutniejszym miejscu na tej planecie. Uśmiechają się głównie dzieci, a najbardziej interesującym tematem rozmów są plotki na temat powrotu do domu. „Bo już ONZ się dogadał, zaraz wracamy, jeszcze tylko rok, może dwa”. Łudzą się zwłaszcza uchodźcy z ostatniej fali ucieczek oraz dzieci. Tych ostatnich rok rocznie na terenie obozów rodzi się ok. 100 000. Ciężko powiedzieć co się stanie, jeżeli ten stan rzeczy się utrzyma.

Co z tym robią władze Bangladeszu? Ile są w stanie realnie zrobić?

Sytuacja w Bangladeszu jest napięta. Wyrzuceni z Birmy uchodźcy zajęli czyjąś ziemię – oczywiście jej posiadacze, miejscowi rolnicy nie są z tego faktu zadowoleni, co wywołuje lokalne problemy. Uchodźcy są wykorzystywani jako najtańsza siła robocza, mają także miejsce sytuacje, w których dochodzi eksploatacji seksualnej handlu ludźmi. Rząd Bangladeszu został z problemem praktycznie sam i robi co może by zapobiec katastrofie humanitarnej. Wojsko wybudowało toalety, aby zapobiec epidemii, w podobozach pracuje personel medyczny. W samym Cox Bazar działają liczne organizacje pomocowe, a miejscowej administracji, o czym się przekonałem, zależy, by byt w obozach był jak najlepszy. Pamiętajmy, że Bangladesz jest krajem muzułmańskim i w rozmowach z ludźmi da się wyczuć jakieś poczucie wspólnoty, które nakazuje pomagać Rohingya pomimo własnego niedostatku.

Na miejscu działają UNHCR i UNCEF, pomaga też kilka krajów świata, Unia Europejska oraz wiele organizacji pozarządowych. Cała ta pomoc, w stosunku do skali problemu jest wysoce niewystarczająca i wymaga on rozwiązań systemowych.

Jak wygląda sytuacja w obozach obecnie, w czasie pandemii? Czy podjęto jakiekolwiek środki ochronne przeciwko szerzeniu się choroby?

Od kwietnia wjazd na teren obozów jest niemożliwy, pierwsze potwierdzone przypadki Covid-19 zanotowano w połowie maja. Sytuacja jest o tyle ciężka, że na terenie obozów mieszka wielu starszych i chorych ludzi, powszechnym problemem jest niedożywienie, brak leków, opieki medycznej, pieniędzy, ręczników, mydła, brak wszystkiego.

Oczywiście jakakolwiek izolacja oraz dystans społeczny w sytuacji, gdy w niewielkich szałasach gnieżdżą się wielodzietne rodziny, są fikcją. Tam od dawna szerzą się rozmaite paskudne choroby, i świat nie reaguje,  Covid-19 jest kolejną z nich. Jak zwykle, w takich sytuacjach najbardziej cierpią najsłabsi.

W swoim artykule o Cox Bazar pisałeś: „Grupy terrorystyczne nie powstają w obozach dla uchodźców, lecz gdzieś w kręgach jakkolwiek pojmowanej władzy, nie zakładają ich biedacy, lecz możni”. Czy to znaczy, że ktoś próbuje wykorzystać tragedię Rohingya do własnych celów? Jakie grupy (i jacy sponsorzy tych grup) próbują prowadzić rekrutację w obozach, które odwiedziłeś?

To jest bardzo ciekawe zagadnienie. Z jednej strony, problem jest zbyt poważny, aby umiały sobie z nim poradzić rządy największych państw świata. Na utrzymanie rodzin uchodźców mają wystarczyć głodowe racje żywnościowe: ryż, dal i olej palmowy. Z drugiej zaś strony okazuje się, że są jacyś ludzie, którzy nie tylko mają pieniądze na „lewe papiery” i bilety lotnicze dla uchodźców, ale też na szkolenie, sprzęt, broń i utrzymanie ich rodzin. A przecież to nie są tanie rzeczy.

W obozach Rohingya nie spotkałem żadnego terrorysty, ciężko jest mi jednak nie odnieść wrażenia, że ludzka tragedia jest niezbędnym elementem przemysłu wojennego. Mężczyzna, który siedząc z dnia na dzień pije herbatę, nie robi nic i jest zależny od żywnościowej jałmużny dla swojej rodziny, zgodzi się na różne rzeczy – zwłaszcza gdy do tego dochodzi permanentna depresja i brak jakichkolwiek widoków na przyszłość.

Spotkałem terrorystę w muzułmańskim Sinciangu w Chinach w 2012 r. Ten pogubiony młody człowiek, pochodził z muzułmańskich nizin społecznych i odmienił swoje życie wyjeżdżając na stypendium do Arabii Saudyjskiej. Dzisiaj, po wojnie w Syrii, zapewne już nie żyje. Myślę, że wszędzie mechanizm może być podobny.

Kto skorzystał na tragedii Rohingya, na ich wypędzeniu z rodzinnych stron? Czy jest jakakolwiek szansa, by im tę krzywdę zadośćuczynić?

Moim zdaniem opcje są dwie. Albo powrót do Birmy i odzyskanie przez uchodźców obywatelstwa, plus ochrona ze strony sił pokojowych ONZ, czego pragną praktycznie wszyscy nowi uchodźcy. Albo pozostanie w Bangladeszu i uzyskanie tamtejszego obywatelstwa, czego życzyłoby sobie wielu starych uchodźców. Mówiąc „starych” mam na myśli tych, którzy uciekli wraz z pierwszymi prześladowaniami już w latach osiemdziesiątych XX wieku, poznali język bengalski i dawno utracili wiarę w możliwość powrotu do Birmy. Możliwa jest też opcja pośrednia. Wszystkie jednak wymagają poniesienia olbrzymich kosztów oraz interwencji społeczności międzynarodowej.

Problemem jest, że na wypędzeniu skorzystali ci, którzy przejęli ziemię i zrabowane majątki, czyli buddyjscy obywatele Birmy. Buddyjski nacjonalizm i klerykalizm w Birmie to temat na osobny materiał, stanowi on zwyrodnienie wszystkich nauk, które swoim naśladowcom pozostawił Siddhartha Gautama. Współcześnie birmańska propaganda w jakiś sposób wytłumaczyła wygnanie Rohingya swoim obywatelom, ich powrót do kraju, dla ochrony ludności cywilnej, musiałby się więc wiązać ze wkroczeniem wspomnianych już błękitnych hełmów i z pociągnięciem winnych do odpowiedzialności. O tym marzą uchodźcy, ale czy zgodzą się na to Birmańczycy?

Jeżeli Rohinga mieliby z kolei zostać w Bangladeszu, to gdzie? Należałoby wybudować dla nich miasto wielkości Warszawy. Wraz z całą infrastrukturą i zakładami pracy. A to dopiero początek problemów.

Rozmawiała Małgorzata Kulbaczewska-Figat.

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…