Do pierwszego dzwonka w zreformowanej, czy też zdeformowanej szkole coraz bliżej. Rodzice są pełni obaw o to, co zmienione placówki mają do zaoferowania ich dzieciom, tysiące nauczycieli straciły prace, eksperci fatalnie oceniają podstawy programowe z przedmiotów humanistycznych. Gdy Związek Nauczycielstwa Polskiego zamierza protestować, „Solidarność” niezawodnie stoi po stronie rządu.

Protest rodziców uczniów pod ministerstwem edukacji narodowej / fot. Piotr Nowak

ZNP – razem m.in. z partią Razem, SLD czy organizacjami rodziców – konsekwentnie sprzeciwiał się reformie, argumentował, że problemy polskiej oświaty należy naprawiać bez demolowania całego ustroju szkolnego, który zdążył okrzepnąć. Chociaż już wiadomo, że PiS nie ma zamiaru przejmować się protestami i reforma jest wdrażana bez względu na krytykę, 4 września Związek zamierza manifestować przed siedzibą MEN w Warszawie. Z odsieczą ruszył, w typowym dla „dobrej zmiany” stylu, szef Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” Ryszard Proksa.

Według przedstawiciela „żółtego” związku chodzi wyłącznie o kasę. – Związek Nauczycielstwa Polskiego, wraz z innymi stowarzyszeniami, chcą wywołać totalny chaos, co mnie nie dziwi, ponieważ wraz ze wprowadzeniem reformy stracą oni dostęp do unijnych pieniędzy – wypowiedział się działacz, cytowany przez portal pulshr.pl. Przekonywał także, że dzięki przychylności mediów inicjatywy przeciwników reformy są szeroko nagłaśniane, podczas gdy w rzeczywistości „jest to tylko garstka ludzi, która dorwała się do mikrofonu i ich słychać”.

Przedstawiciel „Solidarności” przyłączył się również do wypowiedzi minister Anny Zalewskiej, wedle których reforma nie pociągnie za sobą zwolnień nauczycieli. A co najmniej zasugerował, że nic jeszcze w tej sprawie nie wiadomo pewnego. – Ilu nauczycieli będzie pracowało, będzie wiadomo po rozpoczęciu roku szkolnego, kiedy dyrektorowie szkół wszystko ogłoszą. Teraz są to tylko spekulacje i straszenie opinii publicznej – oznajmił.

Żeby przypadkiem jednak nie wywołać wrażenia, że „Solidarność” popiera reformę w ciemno i ma gdzieś problemy nauczycieli, związek zaapelował do rządu, by przeprowadził waloryzację nauczycielskich płac o 10 proc., a w dalszej perspektywie, „po likwidacji przywilejów nauczycielskich”, jeszcze o pięć punktów procentowych więcej. Wygląda jednak na to, że MEN ma w tym zakresie nieco inne plany – chociaż w sumie wywiedzione z podobnych przesłanek. Chaos w oświacie wywołany reformą miałaby osłodzić zapowiedź wprowadzenia „500 plus” dla nauczycieli dyplomowanych, a konkretnie dodatek za wyróżniającą pracę właśnie dla pedagogów, którzy osiągnęli już najwyższy stopień awansu zawodowego.

Dodatek miałby być przyznawany począwszy od 1 września 2020 r. i stopniowo podwyższany. W pierwszym roku będzie to 3 proc. kwoty bazowej określonej w ustawie budżetowej, w drugim – 6,5 proc. Nauczyciel dyplomowany, którego praca jest oceniana przez dyrektora szkoły bardzo wysoko, dostawałby więc najpierw dodatkowe 95 zł, potem 206 i wreszcie od 2022 r. 507 zł.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…