Wszystko wskazuje na to, że pomimo ogólnopolskich protestów środowiska akademickiego ustawa o nauce i szkolnictwie wyższym przejdzie przez legislacyjne sito. Po drodze była i ciągle jest naprędce poprawiana, łagodzona w szczegółach pod wpływem rozmaitych głosów krytycznych i sprzecznych interesów. Ostatecznie zadowoleni nie są z niej ani jej najzagorzalsi zwolennicy, ani najbardziej nieprzejednani krytycy. W zasadzie nie wiadomo już, jaki konkretnie cel spełniać ma taka ustawa, jaką spójną i całościową wizję szkolnictwa wyższego reprezentuje? Jednak właśnie dlatego, że mamy do czynienia ze niezidentyfikowanym obiektem ustawowym, przyszły rok akademicki możemy wykorzystać do tego, by zreperować go pod wieloma względami na poziomach naszych uczelni. Umożliwić mogą nam to prace nad ich statutami. Ważne, żebyśmy zaczęli już teraz.

Protest przeciwko reformie Gowina na balkonie budynku rektoratu UW / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

W warstwie systemowej walka między przeciwnikami i zwolennikami ustawy zakończyła się remisem, który nie satysfakcjonuje żadnej ze stron i na którym nie zyskuje szkolnictwo wyższe jako całość. W pierwotnej fazie prac nad ustawą minister Jarosław Gowin dawał do zrozumienia, że celem zmian jest dokonanie znacznego skoku wiodących polskich uczelni w rankingach międzynarodowych. Fetyszyzacja rankingów spotkała się z uzasadnionym sprzeciwem: wskazywano, że poskutkuje ona rażącym uprzywilejowaniem uczeni wiodących względem ośrodków regionalnych i że celem szkolnictwa wyższego powinno być przede wszystkim służenie własnemu społeczeństwu, a nie stawanie w globalnym wyścigu o prestiż. Zasadnie wskazywano także, że podniesienie jakości badań i kształcenia jest niemożliwe bez systematycznego zwiększania finansowania publicznego do poziomu europejskiego – a tego Gowin nie potrafił zapewnić.

Przeciąganie liny

Pomimo że w toku prac i pod wpływem krytyki nacisk na międzynarodową konkurencyjność elitarnych ośrodków nieco osłabł, to protestującym nie udało się wywalczyć gwarancji, że uczelnie regionalne mają zapewnione perspektywy rozwoju. To największa porażka ruchu protestacyjnego. Z drugiej strony na froncie dotyczącym przyszłych modeli zarządzania uczelniami, udało się wywalczyć znaczące ustępstwa. Przede wszystkim osłabiono zagrożenie płynące dla autonomii uczelni ze strony nowego organu – rady uczelni – w którym dominującą rolę mieli odgrywać przedstawiciele spoza środowiska akademickiego. Nie powiodła się natomiast próba ograniczenia potencjalnie absolutystycznych uprawnień, jakie ustawa przyznaje rektorom. Nic dziwnego, że środowiska rektorskie żarliwie popierały zmiany i to one mogą czuć się największymi zwycięzcami przeciągania liny, które trwało przez ostatnich kilkanaście miesięcy.

Protest studentów w Pałacu Kazimierzowskim, UW, czerwiec 2018 r. / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Z zapowiedzianych podwyżek cieszyć mogą się głodzeni dotychczas niskimi płacami pracownicy naukowi. Powody do zadowolenia mają także przyszli doktoranci, którzy objęci zostaną obligatoryjnym stypendium. Za pozytywną zmianę można uznać ograniczenie krytykowanej punktozy publikacyjnej – większy nacisk położono na jakość, a nie na ilość publikacji.

Jednak pomimo tych pojedynczych plusów, pod względem systemowym ustawa nie stwarza warunków do równomiernego i stabilnego rozwoju ośrodków akademickich, grozi ograniczeniem dostępu do studiów na peryferiach, utrwala zależność finansowania badań od uznaniowego systemu grantowego, przymusza do wzmożonego uczestnictwa w międzynarodowym obiegu publikacyjnym (bez zapewnienia ku temu wymaganego wsparcia), wreszcie – daje rektorom szerokie uprawnienia, które trafiwszy w niepowołane ręce, mogą skutkować wieloma antyspołecznymi i wynikającymi z określonych preferencji światopoglądowych zmianami.

Przekuć miecze na lemiesze

Jarosław Gowin / fot. Facebook

Ruch protestacyjny nie powinien jednak składać przedwcześnie broni. Bez względu na to, czy będziemy kontynuować walkę na froncie ministerialnym – domagając się na przykład nowelizacji ustawy, kiedy wyjdą na jaw jej niedoróbki – na naszych uczelniach powinniśmy przekuć mecze na lemiesze. To prawda, że można mieć do rektorów pretensje o to, że ignorując płynące z dołu zastrzeżenia tak entuzjastycznie wspierali ustawę Gowina, ale zaognianie stosunków na tej linii w tym momencie nie zaprowadzi do niczego konstruktywnego. A stawka pozostaje wysoka.

Nawet jeśli wielu zapisów ustawy już nie poprawimy, to jej ostateczne przełożenie na kształt szkolnictwa wyższego będzie w ciągu najbliższego roku wykuwało się na poziomie lokalnym. Służyć będzie temu wymagane przez ustawę przygotowanie nowych statutów uczelni. Pole manewru wciąż jest szerokie. Nie wywalczymy wprawdzie na nim lepszych perspektyw dla uczelni w Słupsku, Opolu czy Białymstoku, ani nie zwiększymy finansowania budżetowego, ale możemy zatroszczyć się o to, żeby nowe statuty przynajmniej częściowo wpisywały się w ducha protestów z ostatnich tygodni.

Rektorzy – „my” czy „oni”?

Jest to tym bardziej istotne, że nowa ustawa daje uczelniom niespotykaną jak dotąd swobodę w określaniu swojego ustroju, wzorców zarządzania czy reprezentowanych wartości. Potencjalnie sprzyja ona rzeczywiście pogłębianiu autonomii uczelni poprzez odejście od modelu centralistycznego, który narzuca wszystkim jeden model funkcjonowania.

W praktyce jednak – wobec silnie wyeksponowanej w ustawie pozycji rektora i dekompozycji istniejących struktur wspólnoty akademickiej – może ona sprzyjać oligarchizacji. Zwłaszcza, że zapisane w ustawie przepisy przejściowe dają rektorom możliwość zawiązania zamkniętego układu, swoistej koterii, która zorganizowałaby uczelnię na nowo bez rzeczywistej partycypacji wspólnoty. Rektor z dotychczasowym senatem, niewybieranym od nowa na okoliczność fundamentalnych zmian w ustroju uczelni, mogą w łatwy sposób obsadzić w radzie uczelni przedstawicieli biznesu, Kościoła, albo po prostu swoich kolesi. Mogą, jeśli środowisko akademickie pozostanie uśpione. Dlatego prace nad nowym statutem to dobry moment do jego pobudki.

Zasiąść przy stole

Ale nie tylko groźba oligarchizacji powinna motywować nas do działania. Do wspólnoty akademickiej powinniśmy kierować przekaz alarmujący, że to od nowego statutu będzie zależała liczba wydziałów i ich kształt, istnienie instytucji zakładu, tryb wyboru rektora i dziekanów, szczegółowy sposób powoływania członków rady uczelni, model organizacji dydaktyki, implementacja nowego podziału na pracowników naukowo-dydaktycznych i dydaktycznych, ryzyko cięć kadrowych, sposób organizacji Szkół Doktorskich i perspektywy stypendiów za osiągnięcia, proporcje podziału dotacji statutowej dla konkretnych dyscyplin, lepsze zabezpieczenie przed molestowaniem seksualnym i mobbingiem w pracy – i wiele, wiele innych kwestii. Aby móc o nich porozmawiać, musimy najpierw zadbać o miejsce przy konsultacyjnym stole dla wszystkich zainteresowanych. Nie możemy zakładać, że władze rektorskie oddadzą nam je same z siebie. Być może gdzieś tak się stanie, ale trzeba sobie zdawać sprawę, że byłoby to pod prąd logiki stojącej za ustawą.

Rektorzy mogą mieć też całkiem prozaiczne powody, by unikać dialogu i transparentnego działania – mogą obawiać się, że przeciągnie to i skomplikuje proces tworzenia statutu, przez co nie zdążą go przeprowadzić do końca w toku roku akademickiego i wystawią uniwersytet na zarządzanie komisaryczne. Perspektywa otwarcia dyskusji może ich przerażać także dlatego, że będzie oznaczała feudalny opór ze strony dotychczasowych struktur wydziałowych, które zachowają się z gruntu konserwatywnie. Dlatego tak ważne jest wytrącenie im zawczasu z rąk argumentu, że dążenie do partycypacji umotywowane jest chęcią torpedowania wszelkich zmian i troski wyłącznie o swoje wpływy.

Akademickie Komitety Przyszłości

Opisywaną tu strategię przyjęliśmy na Uniwersytecie Śląskim. W czerwcu włączyliśmy się do ogólnopolskich działań Akademickiego Komitetu Protestacyjnego przeciwko ustawie Gowina. Zorganizowaliśmy dwie demonstracje – najpierw w trakcie koncertu z okazji 50-lecia uczelni, a następnie pod rektoratem. Nasze przedstawicielki były obecne na ogólnopolskim zjeździe AKP. Wysłaliśmy do pracowników uczelni mailing z naszym listem do władz rektorskich, w którym przedstawiliśmy część naszych postulatów możliwych do spełnienia na uniwersytecie bez względu na dalsze losy ustawy. Zebraliśmy pod nim podpisy 170 pracowników naukowych, doktorantek i studentów z kilku wydziałów. Następnie sami zaczęliśmy animować dialog o przyszłości uczelni. Odbyliśmy spotkanie ze związkiem zawodowym. W międzyczasie zmieniliśmy nazwę, ale pozostaliśmy przy starym skrócie: nazywamy się teraz Akademicki Komitet Przyszłości UŚ.

Akademicki Komitet Przyszłości na Uniwersytecie Śląskim dyskutuje nad statutem uczelni, lipiec 2018 r. / fot. AKP UŚ

Gdy będzie trzeba, wrócimy do formuły protestacyjnej. Na razie zakładamy jednak, że władze rektorskie zrozumieją, że zaangażowanie wspólnoty akademickiej w prace nad statutem może pomóc rozładować napięcia społeczne i wypracować ustrój uczelni, który będzie odpowiadał na nasze obawy, potrzeby, ale i marzenia.
W tym celu wychodzimy z dotychczasowych hierarchicznych i wyizolowanych struktur. Przebijamy granice wertykalnie (od sprzątaczki i doktorantki po dziekana i rektora) oraz horyzontalnie (od humanistek po ścisłowców). Staramy się otwarcie dyskutować o naszych doświadczeniach, poznawać nawzajem swoje perspektywy – wymyślać uniwersytet od nowa w sposób dialogiczny i nastawiony na kompromis. Chcielibyśmy, żeby tryb prac nad statutem był bliski naszym własnym praktykom.
Rezultaty tej działalności – prowadzonej w niesprzyjającym okresie wakacyjnym i bez znajomości finalnego kształtu ustawy – są całkiem obiecujące.

Poprzez uzupełnianie naszej wiedzy i doświadczeń, zyskujemy większą świadomość tego, jak dotąd działał uniwersytet i co może się na nim zmienić. Zyskujemy poczucie, że nasza praca nie musi być wyalienowanym wypełnianiem zewnętrznych wymogów – że możemy wziąć odpowiedzialność za ich współkształtowanie i sprofilować je nie tylko pod kątem naszych oczekiwań, ale mając na uwadze również jakość naszych przyszłych publikacji czy prowadzonych przez nas zajęć dla studentów.

Wychodząc z „idiotyzmu wydziałowego życia”, w którym widzimy tylko drzewa, a gubimy z pola widzenia las, udało nam się wypracować pierwsze postulaty, odnoszące się na razie przede wszystkim do trybu prac nad nowym statutem. Postulujemy większą jawność prac toczących się już teraz prac – z wykorzystaniem specjalnie do tego przygotowanej strony internetowej i gazetki. Chcielibyśmy, żeby kanały te nie służyły wyłącznie komunikowaniu przez władze rektorskie swojej wizji, ale były otwarte na dialog. Będziemy również przekonywać władze uczelni, że warto zatroszczyć się o bardziej aktywne pozyskiwanie zainteresowania proponowanymi zmianami – w tym celu zgłaszamy postulat przeprowadzenia piętnastominutowych spotkań informacyjnych o statucie i możliwościach zaangażowania w prace we wszystkich grupach zajęciowych. Nie zapominamy o tym, że w procesie tym powinniśmy zadbać o równą i szeroką reprezentację wszystkich grup związanych na uniwersytecie, ponieważ wierzymy, że perspektywa studenta czy doktorantki jest równie wartościowa, co punkt widzenia dziekanów czy rektorów.

Zabiegamy o to, żeby wszystkie chcące się zaangażować osoby mogły korzystać z merytorycznego wsparcia na regularnie organizowanych spotkaniach – brak znajomości przepisów prawa nie może być podstawą do dyskredytacji czyjejś wizji.
Aby zabezpieczyć się przed oligarchizacją, chcemy, żeby nasz uniwersytet zapisał w statucie prodemokratyczne rozwiązania związane zarówno z uchwaleniem statutu, jak i wyborami rektora i członków rady uczelni. Uważamy, że ogólnouczelniane referendum o charakterze opiniodawczym zapewniłoby nowemu statutowi silniejszą legitymizację i byłoby właściwym zwieńczeniem postulowanego przez nas trybu prac. Co do kandydatur na rektora i do rady uczelni, jesteśmy zdania, że określona liczba podpisów z poparciem pracowników z kilku wydziałów umacniałaby pozycję wybranych kandydatów poprzez zapewnienie silniejszego wpływu wspólnoty akademickiej na proces wyborczy.

Obecnie rozmawiamy już o swojej wizji statutu. Zastanawiamy się, w jaki sposób mógłby on sprzyjać demokratyzacji struktur, większej jawności czy wspieraniu jakości badań i kształcenia, praw pracowniczych oraz przeciwdziałaniu dyskryminacji. Widzimy tu pole do naprawy niektórych złych zapisów ustawy (np. zagwarantowanie, że wobec wprowadzenia niższego wieku emerytalnego kobiet niż mężczyzn, pracownice naukowe nie będą wypychane na wcześniejsze – i niższe – emerytury), wyeliminowania zdarzających się patologii (np. ustawiane konkursy, niewłaściwie prowadzone sprawy o molestowanie, prekaryzacja pracowników) czy otwarcia nowych możliwości rozwoju (np. bardziej elastyczny dostęp do zajęć dla studentów, wewnętrzne granty dla doktorantów).

Robimy to wszystko dlatego, że choć niebawem znajdziemy się w rzeczywistości ukształtowanej przez ustawę Gowina, to wierzymy, że łatwiej będzie nam w niej funkcjonować, jeśli uzupełnimy ją naszymi statutami. Nic o nas bez nas!

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Jeśli Pambócek chce kogoś pokarać, to mu najsamprzód odbiera rozum. A we Wolsce do odebrania rozumu nadał Gowina. .

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…