Na nic się zdała medialna kampania nienawiści, wielkie bilbordy straszące ,,drugą Kubą i Wenezuelą” oraz płaczliwe apele ,,autorytetów” ostrzegające przed ,,komunistą”. Peruwiańczycy zdecydowali, a Krajowy Trybunał Wyborczy oficjalnie ogłosił, że prezydentem kraju zostanie Pedro Castillo, wiejski nauczyciel i związkowiec. To jasny sygnał wysłany całej skompromitowanej klasie politycznej i pierwsza od dekad szansa na realną prospołeczną zmianę w tym kraju.
Powiedzieć o sytuacji w Peru, że panuje tam wszechogarniający kryzys, to jak nic nie powiedzieć. Najpierw w początkach ubiegłego roku pandemia COVID-19 brutalnie obnażyła dekady zaniedbań w zakresie ochrony zdrowia, pochłaniając dotychczas 190 tys. ofiar (najwyższy współczynnik śmiertelności na świecie). W ślad za nią przyszła zapaść gospodarcza, w wyniku której cztery miliony Peruwiańczyków straciły pracę, pięć milionów popadło w ubóstwo, a dziesiątki tysięcy straciły dach nad głową. Jakby tego było mało, jesienią nałożył się na to kryzys polityczny. Parlamentarne intrygi prawicy doprowadziły do tego, że Peru miało trzech prezydentów w ciągu tygodnia, a dziesiątki tysięcy ludzi wyszły na ulice, by domagać się zmian. Było wielu zabitych i rannych.
Powszechnie zdawano sobie zatem sprawę, że nadchodzące wybory prezydenckie i parlamentarne będą zdecydowanie inne niż poprzednie. I rzeczywiście takie były – I turę niespodziewanie wygrał kandydat, którego media głównego nurtu ignorowały, nie zaliczając nawet do szerokiego grona faworytów i któremu sondaże dawały poparcie na granicy błędu statystycznego. Na przekór temu Pedro Castillo zdobył 19 proc. głosów, a jego partia Perú Libre wygrała wybory parlamentarne, uzyskując 37 mandatów w 130-osobowym Kongresie Republiki.
Warto tu na chwilę zatrzymać się przy samej postaci Castillo oraz jego programie. Jest on nauczycielem w wiejskiej szkole podstawowej w Puña w górskiej prowincji Chota, gdzie mieszka wraz z żoną (również nauczycielką) i trójką dzieci. Ogólnokrajowy rozgłos zdobył w 2017 roku, kiedy dał się poznać jako bezkompromisowy lider ogólnokrajowego strajku nauczycieli. W wyborach startował z ramienia partii Perú Libre (choć sam nie jest jej członkiem), określającej się jako marksistowska i socjalistyczna.
W swoim programie Pedro Castillo postuluje przede wszystkim zdecydowaną podwyżkę podatków dla zagranicznych koncernów wydobywczych. Peru posiada bowiem ogromne złoża surowców naturalnych – jest największym na świecie producentem srebra, drugim na świecie producentem miedzi i cynku, znajduje się również w czołówce światowych rankingów wydobycia cyny, ołowiu, złota, rtęci i molibdenu.
Jednak zdecydowana większość zysków z tych bogactw trafia obecnie do rąk zagranicznych koncernów górniczych i lokalnych oligarchów biznesowych, w żaden sposób nie przyczyniając się do poprawy sytuacji zwykłych Peruwiańczyków.
Dzieje się to głównie za sprawą tzw. umów o stabilności podatkowej, których wiele władze Peru od lat dziewięćdziesiątych podpisały z wielkimi firmami wydobywczymi. Gwarantują im one na wiele lat zamrożenie bardzo niskich taryf podatkowych. Dla przykładu, firma MMG, zarządzająca kopalnią miedzi Las Bambas w Peru, w 2011 roku podpisała umowę, która gwarantuje jej brak zmian w kilkuprocentowych stawkach podatkowych do końca 2030 roku, zaś gigant wydobywczy Anglo American wraz z Mitsubishi dla swojej kopalni miedzi Quellaveco mają taką umowę do 2037 roku.
W trakcie kampanii Castillo deklarował, że jeśli zostanie prezydentem, to ,,dokona gruntownego przeglądu kontraktów” i podejmie działania, by 70 proc. zysków z surowców naturalnych pozostawało w Peru. Niejednokrotnie podkreślał też, że państwo powinno przejawiać większą aktywność w większości kluczowych sektorów gospodarki, takich jak górnictwo, ropa naftowa, hydroenergetyka, gaz i transport oraz że w tym celu gotów jest przeprowadzić nacjonalizację części przedsiębiorstw. Z uzyskanych w ten sposób środków zamierza zreformować i dofinansować edukację, publiczną służbę zdrowia oraz zabezpieczenia socjalne (przede wszystkim system emerytalny).
,,Aby wypowiadać się w sprawie edukacji, trzeba mieć do tego moralną legitymację. Moje dzieci chodzą do szkoły publicznej. Mi nikt nie płacił za studia” – powiedział w czasie kampanii, zapowiadając dążenie do zwiększenia nakładów na szkolnictwo i naukę do 10 proc. PKB.
Lider Perú Libre głośno mówi także o drugiej reformie rolnej i potrzebie zmiany neoliberalnej konstytucji z 1993 roku, będącej reliktem dyktatury Alberto Fujimoriego i filarem władzy elit biznesowo-politycznych. Obiecuje zwołanie w tym celu zgromadzenia ustawodawczego, mającego przygotować projekt nowej ustawy zasadniczej, która „będzie miała kolor, woń i smak ludu”. Planuje również obciąć o połowę pensje ministrów i deputowanych oraz wydać wojnę korupcji, szczególnie na najwyższych szczeblach władzy. W polityce międzynarodowej opowiada się za współpracą z innymi lewicowymi rządami w regionie i wspólnym przeciwstawianiem się imperialistycznym działaniom USA. Wszystko to w celu realnej demokratyzacji kraju, poprawy warunków życia większości obywateli i ograniczenia wszechwładzy polityczno-biznesowej oligarchii.
Castillo ma zatem program zbliżony do Evo Moralesa, byłego prezydenta sąsiedniej Boliwii i ojca jej sukcesu gospodarczego. Sam Morales z uznaniem wypowiadał się o liderze Perú Libre. ,,Pozdrawiamy i wyrażamy nasz szacunek dla Pedro Castillo, który ma program podobny do naszego: demokratyczną, kulturalną i pokojową rewolucję, aby zapanowała sprawiedliwość społeczna. Życzymy sukcesów Pedro, który proponuje zmianę dla Peru” – napisał niedawno na Twitterze.
Wyborcze hasło Pedro Castillo, „koniec z biedą w bogatym kraju!”, stało się promykiem nadziei dla najbiedniejszych warstw społeczeństwa, robotników, chłopów, ogromnej szerzy pracowników sektora nieformalnego oraz ubogich mieszkańców miast i wsi.
Bastionem poparcia dla Perú Libre jest tzw. ,,Perú profundo” (głębokie Peru) – biedne, prowincjalne regiony, których mieszkańcy czują, że od dziesięcioleci są ignorowani przez elity Limy i Arequipy, traktujące sferę publiczną jak swoją własność.
Tym razem jednak to ich reprezentant będzie prezydentem Republiki Peru. „Castillo jest biedny jak my. Mieszka na wsi. Cierpiał i osobiście doświadczył tego, co my przeżywamy, pracując w pocie czoła” – powiedziała dziennikarzom EFE Marcelina Condor, sprzedawczyni owoców z rodzinnej wsi nowego prezydenta. „Kiedy wygra, na pewno nam pomoże” – dodała młoda kobieta, handlująca na targu miejskim w stolicy prowincji, Chocie.
Przed pierwszą turą Pedro Castillo, tak jak większość peruwiańskiej lewicy, był przez należące do biznesowych oligarchów media głównego nurtu po prostu ignorowany. Kiedy jednak po jego zdecydowanym zwycięstwie w I turze dalsze ignorowanie stało się niemożliwe, media te wykorzystano do zmasowanej kampanii nienawiści przeciwko liderowi Perú Libre. Stołeczne elity polityczne, przyzwyczajone do ostrych sporów, ale pozostających w ich prawicowej rodzinie, udzieliły en masse poparcia Keiko Fujimori i aktywnie pomagały w kampanii, widząc w niej ostatnią deskę ratunku dla utrzymania (tak korzystnego dla siebie) status quo. Sama Fujimori, córka i polityczna spadkobierczyni dyktatora Alberto Fujimoriego, odpowiedzialnego m. in.: za organizowanie zbrodniczych szwadronów śmierci i przymusową sterylizację setek tysięcy ubogich Peruwiańczyków, nie miała w kampanii żadnych hamulców. Ewentualne zwycięstwo wyborcze stanowiło bowiem dla niej prawdopodobnie jedyną szansą na uniknięcie wieloletniego więzienia, które grozi jej za korupcję. „Kampania wyborcza Fujimori jest najbrudniejszą, jaką w życiu widziałem” – mówił analityk ds. międzynarodowych Isaac Bigio, poproszony o komentarz przez dziennikarzy HispanTV. Lokalni dziennikarze skarżyli się na silną presję ze strony właścicieli mediów, by demonizowali Castillo i głosili, iż reprezentuje on ,,marksistowskie zagrożenie”.
Prym w tych atakach wiodła Grupa El Comercio – największy koncern medialny w kraju, zarządzany przez rodzinę biznesowych oligarchów Miró Quesada. Grupa ta posiada dwa kanały telewizyjne (w tym jeden z największą oglądalnością w kraju), dwie stacje radiowe oraz kilka tytułów prasowych, na czele z najstarszą (założoną w 1839 roku) i jedną z najbardziej opiniotwórczych peruwiańskich gazet – dziennikiem El Comercio. Szefostwo koncernu otwarcie poparło Fujimori i wykorzystywało wszystkie swoje media, by bić na alarm przed „niebezpiecznym komunistą”, który „zmieni Peru w nową Wenezuelę”, a jego kontrkandydatkę kreować na ,,obrończynię demokracji i praworządności”.
Na przemian straszono ,,widmem komunizmu” uosabianym przez Castillo i wyśmiewano jego wiejskie pochodzenie.
Na ulicach dużych miast pojawiły się także wielkie bilbordy z hasłami: „Komunizm to ubóstwo”, „Socjalizm prowadzi do komunizmu” etc. Zmasowana kampania propagandowa zdała się przynosić efekty – o ile pierwsze sondaże po I turze dawały zdecydowaną przewagę Castillo, to na chwilę przed wyborami badania wskazywały praktyczne równe poparcie obojga kandydatów.
W takiej atmosferze Peruwiańczycy poszli w niedzielę 6 czerwca do urn. Spodziewano się, że o zwycięstwie w II turze mogą rozstrzygnąć dziesiątki tysięcy, albo nawet tysiące głosów. Frekwencja wyborcza była niższa niż 5 lat temu i wyniosła niecałe 75 proc. Wyniki sondażu exit poll dawały minimalne zwycięstwo Keiko Fujimori (50,2 do 49,8 proc.), jednak samo przeprowadzającego go Ipsos Peru zaznaczyło, iż jest to przewaga w granicach błędu statystycznego. Stało się jasne, że pewne rozstrzygnięcie przyniosą dopiero oficjalne wyniki. W początkowej fazie liczenia głosów przewaga była po stronie liderki Fuerza Popular (pierwsze spłynęły wyniki z obszarów wielkomiejskich, gdzie cieszyła się ona większym poparciem), jednak w poniedziałek wieczorem czasu polskiego Castillo wyszedł na prowadzenie, którego już nie oddał. Liczenie zakończyło się 15 czerwca – wybory, z przewagą nieco ponad 44 tys. głosów, wygrał lider Perú Libre.
Na ogłoszenie oficjalnych wyników przyszło jednak czekać jeszcze ponad miesiąc – Keiko Fujimori, widząc na horyzoncie nadciągającą porażkę, rozpaczliwie próbowała na różne sposoby wpłynąć na zmianę werdyktu.
Głośno podnosiła zarzuty rzekomych ,,fałszerstw”, żądając unieważnienia ok. 200 tys. głosów oraz ponownego przeliczenia kolejnych 300 tys. W ślad za oskarżeniami nie poszło jednak przedstawienie dowodów, które by je potwierdziły. Zarówno krajowe komisje, jak i zagraniczni obserwatorzy wyborczy z OAS, Unii Europejskiej i Wlk. Brytanii zgodnie stwierdzili, iż głosowanie przebiegło prawidłowo, w zgodzie z międzynarodowymi standardami. Mobilizując swoich zwolenników córka dyktatora pomstowała również na ,,spisek międzynarodowej lewicy”, który miał stać za zwycięstwem Castillo. ,,Peru jest kluczowym strategicznie oraz geopolitycznie krajem w Ameryce Łacińskiej i właśnie dlatego międzynarodowa lewica to robi” – mówiła. W tym samym czasie lider Perú Libre wzywał do cierpliwego czekania na oficjalne wyniki.
Emocje w kraju sięgnęły jednak zenitu, gdy 18 czerwca światło dzienne ujrzał list wysłany do dowództwa sił zbrojnych i podpisany przez 80 emerytowanych oficerów. Wzywali oni, by wojsko odmówiło uznania Pedro Castillo, gdyby został on ogłoszony prezydentem i by wystąpiło zbrojnie celem uniemożliwienia mu objęcia urzędu. Tysiące Peruwiańczyków, mające w pamięci prawicowo-wojskowy pucz w sąsiedniej Boliwii z 2019 roku oraz rolę armii w zdobyciu dyktatorskiej władzy przez Alberto Fujimoriego, wyszło na ulice by bronić demokratycznego werdyktu. Największe protesty miały miejsce na Plaza San Martín w Limie, w pobliżu którego doszło do przepychanek z kontrdemonstracją zwolenników Fujimori.
Jakby tego było mało, kilka dni później poseł do Kongresu Fernando Olivera ujawnił nagrania rozmów, które były szef wywiadu z czasów dyktatury Fujimoriego i szara eminencja jego reżimu Vladimiro Montesinos (odsiadujący obecnie wieloletni wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze) prowadził z emerytowanym pułkownikiem – stronnikiem Fujimorich. Montesinos instruował go, jak powinien przekupić członków komisji wyborczej, aby zwyciężczynią wyborów ogłosili Keiko Fujimori. Podkreślał, że należy „znaleźć dojście” do trzech członków komisji i wręczyć im po milionie dolarów. Telefoniczne rozmowy odbywały się za wiedzą dyrektora więzienia i (prawdopodobnie) dowództwa marynarki wojennej, której podlega zakład karny w twierdzy morskiej Callao. Po wykryciu afery dyrektor został szybko zwolniony, a sztab marynarki nabrał wody w usta. Przedłużające się zwlekanie z oficjalnym ogłoszeniem zwycięscy i kolejne wychodzące na jaw prawicowe próby oszustw wyborczych jeszcze bardziej rozogniły sytuację. Ulicami całego kraju przeszły wielotysięczne demonstracje z żądaniem ,,uszanowania woli ludu” i potwierdzenia triumfu Castillo.
W końcu, po 44 dniach oczekiwania, w poniedziałek 20 lipca Krajowy Trybunał Wyborczy oficjalnie ogłosił, że wybory prezydenckie wygrał Pedro Castillo. Uzyskał 8 836 380 głosów – o 44 263 więcej od swojej skrajnie prawicowej rywalki. Zaprzysiężony na urząd zostanie 28 lipca – w dwusetną rocznicę uzyskania przez Peru niepodległości. Keiko Fujimori zadeklarowała już, że uznaje wynik wyborów, na odchodne dodając, że ,,prawda i tak wyjdzie na jaw”.
Zwycięstwo Castillo powszechnie okrzyknięto już mianem ,,historycznego” i nie ma w tym ani cienia przesady.
Peru nigdy nie miało takiego prezydenta – jednoznacznie lewicowego, związkowego, tubylczego.
Od dekad prawica niepodzielnie rządziła krajem i strasząc ludzi widmem terrorystycznego Świetlistego Szlaku przez lata torpedowała wszystkie poważniejsze lewicowe inicjatywy. Także Castillo media głównego nurtu próbowały przypiąć łatkę „terrorysty”, on jednak nie dał się sprowokować, opowiadając, że w Peru „prawdziwymi terrorystami są głód, nędza, zaniedbanie, nierówności, niesprawiedliwość”. I większość Peruwiańczyków przyznała mu rację. Stało się to, czego zawsze obawiały się stołeczne elity władzy – ,,burza w Andach” (jak to określił w tytule swojej książki peruwiański pisarz Luis Valcárcel), skuteczna mobilizacja mieszkańców biednych górskich prowincji przeciwko dyktatowi oligarchów z Limy. Dzięki niej Peru zyskało w końcu prezydenta, którego myślenie o kraju potrafi przekroczyć rogatki biznesowych dzielnic stolicy. Prezydenta, który rozumie potrzeby ludu i ma zamiar wyjść im naprzeciw. Zwycięstwo Castillo, razem z wygraną Luisa Arce i MAS w Boliwii oraz optymistycznymi sondażami dla lewicowych kandydatów w zbliżających się wyborach w Brazylii, Chile i Kolumbii niesie dla całego regionu nadzieję na prospołeczne zmiany.
Wyborczy triumf to Castillo jednak nie koniec, a dopiero początek drogi. Mimo rozdrobnienia partie prawicowe wciąż mają większość w Kongresie Republiki i bez wątpienia będą (w interesie swoich oligarchicznych mocodawców) próbować sabotować reformy prezydenta. Istnieje przynajmniej szansa, że nie pomoże im w tym Keiko Fujimori – prokurator Jose Domingo Perez zażądał odwołania jej warunkowego zwolnienia i powrotu do więzienia w oczekiwaniu na proces, argumentując, że złamała zasady kontaktując się z jednym ze świadków w jej sprawie. Sam Castillo będzie musiał pogodzić również skrajności we własnym obozie, szczególnie między radykalnym Vladimirem Cerrónem, sekretarzem generalnym Perú Libre, a umiarkowanym Pedro Francke, ekonomistą, który w toku kampanii wyrósł na głównego doradcę nowego prezydenta.
To wszystko jeszcze pieśń przyszłości – dziś pozostaje cieszyć się, że mimo wymierzonej w niego kampanii nienawiści i kłód rzucanych pod nogi przez polityczno-biznesowe elity głową Republiki Peru zostanie rzecznik ubogich i wykluczonych, Pedro Castillo. Oby całej jego prezydenturze przyświecały słowa, którymi wobec zgromadzonych zwolenników przywitał wieść o wyborczym zwycięstwie: Niech żyje demokracja! Niech żyje lud Peru!
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…