Wczoraj w Zakopanem pod halą Szymaszkową odbyła się konferencja prasowa inicjatywy „Góralskie VETO”. Ponad sto osób przyszło okazać swoje wsparcie Sebastianowi Pitoniowi – liderowi ruchu, który twierdzi, że wie, jak przywrócić góralską gospodarkę na normalne tory. Jak na małe miasteczko, to naprawdę dużo. Zebrani na parkingu pod nieczynnym wyciągiem narciarskim na Szymaszkowej są w dobrych nastrojach. Czuć jakiś entuzjazm i poruszenie: oto dzieje się historia, a my przejmujemy sprawy w swoje ręce.

Górale w tradycyjnych strojach trzymający polskie flagami i ciupagi, rolnicy z AgroUnii, przedsiębiorcy z inicjatywy „Bałtyckie VETO” słuchali w ciszy Sebastiana Pitonia, który z pistoletem za paskiem, spokojnym i stanowczym głosem mówił o „rebelii rządu”. Bo według Pitonia to rząd jest rebeliantem, a on dobrym pasterzem, który poprowadzi lud ku normalności. Kiedy przemawia, na znak aprobaty zgromadzeni krzyczą „Amen”.

Konferencja trwała krótko, padło sporo wielkich słów i mało konkretów.

– Nie zamierzamy brać udziału w rebelii rządu. Jesteśmy strażnikami porządku prawnego Rzeczpospolitej. Nie przejmujemy się rebelią w rządzie warszawskim, która niszczy porządek prawny, która niszczy Polaków i polską własność. Dlatego zamierzamy wszystko otworzyć – deklaruje Pitoń. Jest pewny, że ruszą za nim tłumy.

Na konferencji wystąpił też Michał Kołodziejczak z Agro Unii. Mówił, że na Podhalu jak w soczewce skupia się obraz całej Polski. W płomiennych słowach streścił dramatyczną sytuację w kraju, po czym w geście solidarności przywdział czapkę harnasia i wsparł się na ciupadze. Gest został doceniony, rozległy się brawa.

Na pytanie dziennikarza, ilu przedsiębiorców dołączy do VETA i ile pensjonatów zostanie otwartych mimo zakazu, Pitoń spokojnie odpowiada – połowa. Połowa, czyli ilu? – dopytuje dziennikarz. – Połowa to jedna druga. Z dziesięciu to będzie pięć, ze stu – pięćdziesiąt, panie redaktorze, łatwo policzyć – wyłuszcza samozwańczy wódz Podhala.

Na kolejne pytania odnośnie pandemii odpowiada bez mrugnięcia okiem. – Pandemii nie ma i mam na to twarde dane z GUS. Ludzie umierają na niewydolność służby zdrowia, a nie na koronawirusa. Covid to nie Ebola, inaczej byśmy tak tu nie stali – dodaje. – Prawda! – krzyczy ktoś z tłumu.

Nikt z uczestników nie ma maseczki. Są za to góralskie kapelusze, cuchy, tybety, chusty, kożuchy. Ciupagi i pistolety. Rozdawane są przypinki ze skrzyżowanymi ciupagami – symbolem tego buntu i polskie flagi na patyczku. Dzieci przewalają się w śniegu pod nogami rodziców zebranych wokół lidera, grzebią flagami w śniegu.

Stoję obok innych dziennikarzy, kiedy ktoś puka mnie w ramię. Sympatyczna pani oferuje mi polską flagę, żebym zakryła swoją maseczkę z czerwoną błyskawicą, bo przecież nie wypada, nie pasuje, kamery są i ludzie zobaczą. Jest serdeczna, nie napastliwa. Czuję, że naprawdę chce mi pomóc. Chyba myśli, że mi się coś pomyliło. – Jeszcze się tu wszyscy oklejmy Owsiakiem, no bez przesady. Nie to miejsce – dodaje.
Grzecznie dziękuję za polską flagę. Odpowiadam, że jestem w pracy, a maskę mam taką, bo dostałam. Potem jeszcze ktoś mi próbuje w najlepszej wierze wręczyć kolejną, ale niestety znowu odmawiam, bo ręce mam zajęte nagrywaniem z telefonu. Wytłumaczenie zostaje przyjęte.

Kiedy kończy się przemowa Pitonia, uczestnicy intonują polski hymn. Dochodzą do drugiej zwrotki i milkną. Ktoś jednak chce kontynuować i zaczyna „Dał nam przykład Bonaparte..” co Pitoń szybko przerywa, mówiąc, że co to, to nie. Bonaparte dał nam zły przykład. Ktoś z tłumu krzyczy, że hymn też zmienimy, już niedługo. Na jaki? Tego się niestety nie dowiedziałam.  -Amen! – odpowiadają zgromadzeni.

– Brońcie Polski razem z nami góralami, przed tymi, którzy niszczą naszą ojczyznę. Panie prezydencie, zapraszamy pana tu na Podhale, nie tylko na narty, ale żeby pozmawiać o przyszłości Polski – apeluje do Andrzeja Dudy, którego nazywa „prezydentem bezobjawowym” i „długopisem”. Kiedy padają kolejne pytania od dziennikarzy, zaczynają na nie odpowiadać ludzie z tłumu i Pitoń na chwilę zostaje zagłuszony. Słychać tylko „Chcemy pracować!”, „Hańba!” i uwagę, że Słowacy już otworzyli – i żyją.

Wraca wątek pandemiczny jako wielkiego kłamstwa, a nawet propozycja zmiany Konstytucji. Bo jak mówi pomysłodawca, prace są już rozpoczęte, dokument z 1997 roku może i jest dobry, ale nie działa. Grupa wrocławska (kimkolwiek jest) już się tym zajmuje. Ale Sebastian Pitoń nie chce więcej kontrowersji, wiec co będzie dobrze widziane, a co mu może przynieść kłopoty. – Nie róbmy tu teraz Hyde Parku – wchodzi mężczyźnie w słowo i ucina temat. A potem dodaje ważną informację.

– Chodzą słuchy o blokadzie Wielkiej Krokwi, skoczni narciarskiej w Zakopanem. My nie mamy z tym nic wspólnego. To tylko prowokacje, nie nasze metody. My działamy po swojemu, niedługo wszyscy się o tym dowiedzą. Nasze plany zdradzimy wkrótce.

– Amen! – odkrzykuje tłum.

Nie mogę się pozbyć wrażenia, że ten człowiek jest bardzo niebezpieczny. Ubrany po góralsku, z pistoletem za pasem, znany architekt, który zna dużo trudnych słów, ale równocześnie potrafi też mówić gwarą. Góral z dziada pradziada, reprezentuje tradycję i nowoczesność. Okulary inteligenta i ciupaga. Jak za dawnych czasów, kiedy cała wioska się zrzucała na wykształcenie jednego dziecka, żeby potem wrócił ze szkół i przyniósł pociechę całej społeczności, jako lekarz, prawnik, czy jak w tym przypadku – architekt rewolucjonista.

Umie się wysłowić – przemawia spokojnie i jest pewny siebie. Taki podhalański Krzysztof Bosak. Może i chce strzelać do uchodźców, ale garnitur ma dobrze skrojony. Może trochę zbyt radykalny i opowiada teorie spiskowe, ale jednak studia ukończył i piękne domy projektuje. Żaden z niego łobuz. Żaden z niego faszysta, bo faszyści tak przecież nie wyglądają. Po prostu, patriota. I dobrze diagnozuje sytuację, mówi to, co ludzie chcą usłyszeć.

Nie przeprasza, nie tłumaczy, żąda. Podczas konferencji mówi o tym, że to działania rządu są niezgodne z prawem. Staje w obronie pokrzywdzonych przedsiębiorców w Podhala, do których nikt wcześniej nie wyciągnął ręki. Ani PiS, ani tym bardziej Lewica, z którą ani oni nie chcą mieć nic wspólnego, ani ona z nimi.

Czy ludzie za nim pójdą? Pitoń nie jest jedynym aspirującym przedstawicielem górali. Jest jeszcze koalicja Wolni Przedsiębiorcy, która ma zdaje się bardziej racjonalne podejście do tematu. Dąży do otwarcia gospodarki , ale nie za wszelką cenę. Licząc się z pandemią i wynikającymi z niej ograniczeniami postulują stopniowe otwieranie kolejnych sektorów w reżimie sanitarnym. Nie stoi za nimi żaden harnaś opętany teoriami spiskowymi i nacjonalizmem. Niestety PR-owo Wolni Przedsiębiorcy radzą sobie znacznie gorzej. 15 stycznia zorganizowana przez nich konferencja prasowa nie zgromadziła takich tłumów jak Pitoń. Tłumaczą to sytuacją pandemii i deklarują, że popiera ich wielu przedsiębiorców z Podhala ale i całej Polski. Ostro krytykują negowanie koronawirusa. Uważają, że zupełne ignorowanie epidemii negatywnie wpłynie na wizerunek Podhala, i ludzie będą postrzegali górali jako oszołomów albo ze strachu przez zarażaniem i bagatelizowaniem problemu, nie przyjadą.

*

Od dawna słychać wiele głosów krytykujących górali. Głosowali na PiS, to mają za swoje. Panuje przekonanie, że tu wszyscy śpią na pieniądzach, a żadna pandemia i blokada gospodarki im nie zagraża. Dorobili się na wyzysku, chorych cenach oscypków i kiełbasy, to teraz czeka ich słuszna kara. Takie głosy również padają z ust osób o lewicowych poglądach, co jest dla mnie zaskakujące.

W praktyce mało kto „śpi na pieniądzach”, a gwarantem spokojnego snu jest stały przychód. A jak nie ma przychodu?

Ludzie masowo budują tu domki, mniejsze i większe pensjonaty. Otwierają sklepy, wypożyczalnie nart i całą masę atrakcji wyłącznie dla turystów, które zarabiają tylko w sezonie na cały rok. Nie inwestują gotówki, którą trzymali w skrzyni na strychu, albo złotych monet zakopanych pod podłogą. Jak wszyscy biorą kredyty, które dają radę spłacić tylko wtedy, kiedy zarabiają. Głosowali na PiS czy nie, wielu osobom grozi dzisiaj bankructwo.

To dlatego coraz więcej osób desperacko chce otwierać biznesy, żeby złapać chociaż końcówkę sezonu. Liczą, że turyści jednak przyjadą i cokolwiek uda się tej zimy zarobić. Zarówno Ci z pod znaku Góralskiego Veta, i co z pod znaku Wolnych Przedsiębiorców mają dość obecnej sytuacji. Widać jednak wyraźny podział. Mam wrażenie, że do Pitonia przyłączają się górale z dziada pradziada, dla których jego strój i rekwizyty są stałym elementem krajobrazu, częścią ich kultury, czymś zupełnie naturalnym. Zakopiańczycy zaś uważają go za egzaltowanego przebierańca, lekceważącego pandemię, wymachującego ciupagą. Sympatyzują z Wolnymi Przedsiębiorcami – mniej wyrazistymi, trochę nieporadnymi, ale mimo wszystko też dążącymi do otwarcia gospodarki na nowo.

Większość ludzi jednak czeka na rozwój wydarzeń. Nie chcą rebelii. Boją się konsekwencji. Ci, którzy wynajmują kwatery, przyjmują różne strategie. Część osób próbuje wynajmować, mimo grożącej kary grzywny, która wynosi 30 000 zł. W Sylwestra w Zakopanem było sporo turystów i tak samo dużo mandatów. Zakopiańska policja w tym roku zajmowała się prawie wyłącznie sprawdzaniem sąsiedzkich donosów i wstawianiem mandatów za nielegalne noclegi.

Innych kara skutecznie odstrasza. Ale każdy pyta – co dalej?

– Hostel mamy zamknięty od początku lockdownu, bo baliśmy się ryzykować. Taka kwota grzywny by nas zrujnowała, dlatego nie będziemy wychodzić przed szereg. Spłacamy kredyt i żyjemy z oszczędności, bo latem udało się zarobić, ale jak nic się nie zmieni, to od lutego będziemy już musieli pożyczać pieniądze – opowiada właściciel hostelu w Zakopanem. Ma zaciągnięty potężny kredyt, którego zaraz nie będzie jak spłacić, jeśli nic się nie zmieni.

Paweł jest przewodnikiem tatrzańskim II klasy, co daje mu uprawnienia do prowadzenia ludzi na wycieczki wysokogórskie. Może iść na Mnicha, ale na Gerlach już nie, bo na najwyższe szczyty mogą prowadzić tylko przewodnicy I klasy lub IVBV (międzynarodowi przewodnicy wysokogórscy).

Kamil Porembiński/flickr

-Od lockdownu przewodnicy nie maja żadnych grup zorganizowanych. Odpadły wszystkie wycieczki szkolne. Chociaż ja mam szczęście, bo mam stałych klientów, którzy teraz do mnie wracają. Zdaje się, że według przepisów można zachowując odstęp wziąć dwóch klientów w góry, czy tylko jednego? – zastanawia się. – Prawdę mówiąc mam to w dupie, nie znam nawet dokładnie przepisów. Nikt się tym nie przejmuje, bo wszyscy chcą pracować. Chcą i muszą. Odpadły mi wszystkie wycieczki grupowe, ale udało się je zastąpić wycieczkami wysokogórskimi, które są lepiej płatne. Mi się udało, ale to przypadek – stwierdza bez złudzeń.

Działalność przewodnicka jest w czasie ferii półlegalna. Niby nie ma przepisów, które zabraniałyby chodzić ludziom w góry, ale były wyraźne zalecenia rządu, by w ferie się nie przemieszczać, więc wszyscy którzy to robili, ryzykowali. Obawiano się też zamknięcia Tatrzańskiego Parku Narodowego, co już miało miejsce na wiosnę.

*

Od początku grudnia odbieram desperackie telefony od znajomych, którzy chcą przyjechać w góry z pytaniem, czy znam kogoś, kto jeszcze wynajmuje i nie boi się konsekwencji. Dzwonię do Hanki, koleżanki z sąsiedniej wsi. Może ona w ramach społecznego buntu zamierza otworzyć pensjonat na ferie.

– Nie ma mowy. Tu się wszyscy we wsi znają, bałabym się donosu. Żadna z moich koleżanek nie wynajmuje teraz. Może w Zakopanem? Ale tu na wsi nikt się raczej nie odważy.

Pytam, jak sobie dają radę, z jednej pensji, bo przecież latem było mniej gości niż zazwyczaj. Niby Zakopane było pełne ale jednak nie tak, jak zawsze. Do wiejskich pensjonatów i pokoi przyjechało mniej turystów. Mąż Hanki pracuje za granicą, w budowlance, jak duża część mężczyzn na Podhalu. Kobiety prowadzą domy, gazdówki, pensjonaty, ale główne pieniądze i tak chłopy przywożą. Z Niemiec, Austrii, Wielkiej Brytanii, żeby zainwestować na miejscu.

– Póki co jest jakoś, ale martwimy się, czy nie zamkną granic, czy nie będą ich trzymać na kwarantannach. Już raz mój siedział dwa tygodnie w piwnicy na kwarantannie po powrocie z roboty. Więcej tego nie chcemy przeżywać. To było na początku tego lockdownu w marcu, kiedy wszyscy się bardzo bali. Ja się już dziś covidu nie boję, ale pensjonatu nie otworzę. Jak będzie, zobaczymy. Wszyscy się martwią. Oszczędności kiedyś się skończą. A politycy za to odpowiedzialni, są warci jeden drugiego. Nawet nie chce mi się o tym rozmawiać – kwituje Hanka.

*

Pandemia na Podhalu dotyka nie tylko branże turystyczną. Właściwie wszyscy dostają po głowie. Piszę do koleżanki, która zaangażowała się w ruch „Góralskie VETO” pod wodzą Sebastiana Pitonia. Nie jest przedsiębiorczynią, całe lato dorabiała w biurze, poprzednią zimę w kasie na wyciągu. Tegoroczną zimę spędza z dzieckiem w domu, bo wyciągi i tak zamknięte. Mąż pracuje jako hydraulik.

– Jak ludzie nie zarobią, to nie dadzą zarobić innym. Nie ma remontów, nikt nie buduje, pensjonaty stoją puste i nic się nie psuje, to nie trzeba naprawiać. Hydraulik niepotrzebny. Dużo mniej zleceń ma mój mąż już od jakiegoś czasu. Jeśli łapie jakieś fuchy, to w Nowym Targu. W Zakopanem nie ma pracy. Nie mamy oszczędności, żyjemy teraz z jednej pensji i wydajemy wszystko na bieżąco. A jeszcze do tego wszystko coraz droższe. Mój tata brał świąteczne fuchy, odśnieżanie w pensjonatach. W tym roku nie było dla kogo odśnieżać.

Wiem, że znajoma wspiera Pitonia i w jakiś sposób identyfikuje się z jego ruchem. Pytam, czy wierzy, że on coś pomoże.
– Sam Pitoń nie pomoże, ale ludzie już mają dość, i potrzebują kogoś, kto ich popcha naprzód. Może jest kontrowersyjny, ale nic od nikogo nie chce. Ma różne znajomości, może konkretne prawnicze, bo pewnie mandaty się posypią za brak maseczek – mówi znajoma.

Na konferencji prasowej Góralskiego VETA jednak nie ma policji. Nikt nie wystawiał mandatów ani nie przyglądał się wiecowi góralskiego harnasia.

Bartek, przewodnik tatrzański II klasy, miał ciężki początek roku. Tak jak wszyscy przewodnicy, stracił wycieczki grupowe, a TPN przez długi czas był zamknięty. Kiedy przyszedł lockdown, był na zwolnieniu lekarskim, więc postojowe mu się nie należało. Skorzystał z rządowych pożyczek i do lipca jakoś przetrwał, ale musiał wziąć kredyty. Pod koniec wakacji ruszył w wyższe partie gór z klientami indywidualnymi. Lepsze pieniądze, ale odpowiedzialność nieporównywalna.

– Żałuję, że nie ma żadnych wycieczek – mówi. – Ja lubię chodzić ze szkołami, z młodzieżą, to zupełnie inna odpowiedzialność, inny stres niż w wysokich górach. Najgorzej jednak mają przewodnicy tatrzańscy III klasy, którzy mogą prowadzić głównie grupy po dolinach, na Giewont. Oni są najbardziej poszkodowani tą sytuacją. bo latem chodzą z wycieczkami, a zimą pracują na stokach. Chciałbym żeby wszystko zaczęło wracać do normy, bo ludzie psychicznie i finansowo średnio już tę sytuację wytrzymują.

Czy poszedłby z Pitoniem ratować lokalną gospodarkę i turystykę? I tak, i nie. Hasła buntu popiera, ale Pitoń jest dla niego zbyt kontrowersyjny. – Nie poszedł bym z nim ramię w ramię, chociaż uważam, że protesty są słuszne. Nie wiem, czy pamiętasz, jak mówił, żeby strzelać do uchodźców? Nie, ja się nie chce pobrudzić w takim towarzystwie – mówi zdecydowanie. To może Wolni Przedsiębiorcy? – O tej drugiej grupie w ogóle nie słyszałem. Najgłośniej jest o Pitoniu i Strajku Kobiet. Tamci się jeszcze nie wybili do lokalnej świadomości, przynajmniej ja nic nie wiem – mówi.

Bartek jest całkiem dobrze zorientowany w lokalnych tematach. Skoro nawet do niego nie dotarła wiadomość o „Wolnych Przedsiębiorcach” nie wróży to najlepiej.

Jasiek jest przewodnikiem tatrzańskim III klasy. Nie pracuje od października. Nie ma lekcji nart ani snowboardu. Na początku sezonu kupił karnet całoroczny na stoki. Do tej pory zakup się nie zwrócił.

– Mamy z żoną dwójkę małych dzieci, więc siedzę na przymusowym tacierzyńskim. Żyjemy z oszczędności, ograniczyliśmy koszty życia do minimum – mówi ze smutkiem.

– O „Góralskim Veto” nic nie wiem. Staram się nie wchodzić w te tematy, ograniczam się do przetrwania na własnym podwórku, wykorzystuję ten dziwny czas na wychowywanie dzieci. Mocno liczę na otwarcie sezonu i że chociaż w jakimś zakresie będzie można popracować. Luty i marzec to nasza nadzieja, choćby na pół gwizdka i w reżimie sanitarnym. Sezon letnio-jesienny był dla mnie prawie zerowy. W sierpniu otworzyli Tatry, ale co z tego, skoro wycieczek szkolnych nie było. Miałem może ze dwie – wspomina.

Jasiek nie zamierza twierdzić, że koronawirusa nie ma. – Dość poważnie podchodzę do covidu i balem się zarazić rodzinę, więc nawet nie walczyłem o te wycieczki. Wrzesień z kolei był bardzo dobry, przepracowałem siedem dniówek. Ale w październiku miałem tylko jeden dzień pracy i koniec. Listopad zero, grudzień zero. Nie pokryło to nawet kosztów jednoosobowej firmy, której udało się nie zamknąć dzięki rządowej pomocy. Teraz żyjemy głównie z oszczędności i 500+. Mamy wsparcie rodziny i nie mam kredytu, to duży plus w naszej sytuacji – podsumowuje.

*

Instruktorzy narciarscy latem dorabiają na przeróżnych fuchach – od prac wysokościowych i nauki wspinaczki przez budowlankę i przewodnictwo. Zimą mają szansę zarobić na cały rok, o ile spadnie śnieg i przyjadą turyści. Sezon narciarski trwa od świąt Bożego Narodzenia do końca ferii zimowych, czasem można pojeździć jeszcze w marcu. W tym roku najpierw nie było śniegu, a kiedy już spadł, stoki pozostały zamknięte. Wiele osób nie zarobiło złotówki od jesieni. Właściciele stoków, którzy od października opracowywali z rządem strategię na otwarcie stoków w pandemii, zostali z dnia na dzień zostawieni sami sobie. Rząd jednego dnia zmienił wszystkie ustalenia, z nikim się nie konsultując.

Stoki to nie tylko właściciele, to dziesiątki ludzi do obsługi – ratraków, wyciągów, armatek do sztucznego naśnieżania, knajp i budek z frytkami i gorącą czekoladą, to kierowcy taksówek wożących gości na narty.

– Nawet jeśli otworzą, to nas w tym roku nie będzie stać, żeby nasze własne dzieci jeździły na nartach. Żyjemy od pierwszego do pierwszego z jednej pensji, a skromne oszczędności możemy wypłacić sobie jeszcze przez miesiąc. W tym sezonie miałem dwie dniówki instruktorskie, bo akurat przyjechali znajomi i przed feriami dało się chwilę pojeździć. Pitoń? Faszysta. Ale część ludzi za nim pójdzie, Goralenvolk wiecznie żywy – opowiada Staszek, instruktor narciarstwa.

Jadąc z Zakopanego do Warszawy zatrzymuję się po drodze po oscypki dla warszawskich znajomych. Owczych oscypków nie ma. Wiadomo,  zima, a owce się zimą nie doją. Pod koniec lutego zaczną się wykoty, potem, kiedy jagnięta podrosną, a owce latem pójdą na hale, znowu będzie można dostać owcze sery. Dzisiaj tylko krowie, do tego lichy wybór. Pani ekspedientka narzeka na brak turystów i miota groźby.

– Nawet nie ma co porównywać z zeszłym rokiem. Jest bardzo marnie. Turystów nie ma, prawie nikt tędy nie jeździ. Tego ch*ja Kaczora i Morawieckiego to pierwszych bym rozstrzelała, jak z nas durniów robią i wykańczają – peroruje.

Mówię, że Podhale zazwyczaj głosowało na PiS. Są gminy gdzie są sami radni z PiSu i nikogo więcej.

– Kto głosował, ten głosował. Rozdawnictwo zrobili. Ja jestem za tym, ale żeby 500+ dawać tym co pracują, a nie bezrobotnych utrzymywać. Ten kraj zaraz zbankrutuje, nie tylko Podhale – oznajmia.

Więcej o polityce nie rozmawiamy, ale czuję, że pani niekoniecznie jest wyborczynią Platformy Obywatelskiej, a Góralskie Veto trafiłoby w jej polityczne gusta. Nie komentuję już więcej. Na do widzenia życzymy sobie, żeby wszystko wróciło do normy a źli ludzie, odpowiedzialni za ten bałagan dostali nauczkę.

Podhale ma dosyć. Podhale podnosi głowę. Podhale jest wściekłe, ale równocześnie się boi. Boi się koronawirusa, boi się bankructwa, boi się pogorszenia standardu życia, boi się biedy, boi się, że jak tam dalej pójdzie, to wszystko się zawali i już nie będzie jak dawniej. Boi się, że po bankructwie wszystkie hotele i pensjonaty wykupią wielcy zagraniczni inwestorzy. Pitoń mówi, że Żydzi, bo strasznie boi się Żydów. Dwie lokalne inicjatywy namawiają do słusznego buntu wobec głupiej i bezwzględnej władzy. Za kim pójdą górale i zakopiańczycy?

Imiona bohaterów i bohaterek zostały zmienione.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…