W Berlinie właśnie „odkryli”, że tureckie władze mają powiązania z dżihadystami w całym regionie Bliskiego Wschodu.

Başbakan Recep Tayyip Erdoğan / Wikimedia Commons
Başbakan Recep Tayyip Erdoğan / Wikimedia Commons

Zaczęło się od „wstrząsającej informacji” niemieckiej telewizji ARD. Jej dziennikarze powołali się na poufny – a jakże – dokument stanowiący odpowiedź tamtejszego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na interpelację poselską partii Die Linke. Ma się rozumieć, pismo to „wyciekło” do mediów i wpadło w ręce rzetelnych dziennikarzy, którzy dotąd w żaden sposób nie mogli podejrzewać, że opisany w nim proces ma miejsce, choć trąbiły o tym wszystkie charakteryzujące się nieco większą dociekliwością media.

„W wyniku postępującej stopniowo od 2011 roku islamizacji polityki wewnętrznej i zagranicznej Ankary Turcja stała się centralną platformą działań dla islamistycznych ugrupowań na Bliskim i Środkowym Wschodzie (…) Liczne zapewnienia ze strony prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana i rządzącej partii AKP o solidarności i poparciu dla Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, dla Hamasu i zbrojnej islamistycznej opozycji w Syrii podkreślają ich ideologiczne pokrewieństwo z Bractwem Muzułmańskim” – cytuje fragment portal TVN24 powołując się na ARD.

Autor odpowiedzi na interpelację, Ole Schroeder, jest sekretarzem stanu w niemieckim MSW. Ze jego dokumentu wyraźnie wynika, iż obserwacje dotyczące inklinacji Erdogana prowadzi on od około pięciu lat. Warto, w tym kontekście, spróbować od niemieckich polityków uzyskać kilka ważnych komentarzy. Skoro istniały przesłanki co do tego, aby snuć uzasadnione podejerzenia, iż Ankara wspiera np. Państwo Islamskie, to czy RFN i jego służby podjęły w związku z tym jakieś działania? Czy powiadomiły swoich amerykańskich kolegów, którzy – no, oczywiście – nie mogli tego wiedzieć? Czy wobec tego kurs wobec Turcji nie mógł zostać zaostrzony nieco wcześniej? Czy Frau Merkel miała tę wiedzę w chwili, gdy lobbowała za obłaskawieniem Erdogana łapówką w kwocie 3,5 mld euro na okoliczność okiełznania jego niespokojnego ducha,, kiedy wygrażał on otwarciem granic i „tsunami uchodźców”?

Na te i podobne pytania odpowiedzi nie będzie nam raczej dane znaleźć w niemieckich mediach. Chyba, że znów pojawi się jakiś nowy przeciek, który – tak jak ten – pozwoli zwiększyć napięcie między Berlinem a Ankarą w warunkach dyktatorskiej niemal władzy prezydenta Turcji, dodajmy, cieszącego się bardzo dużym społecznym poparciem.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Ławrow: Zachód pod przywództwem USA jest bliski wywołania wojny nuklearnej

Trzy zachodnie potęgi nuklearne są głównymi sponsorami władz w Kijowie i głównymi organiza…