Sensacja, którą można było przewidzieć. Triumf strachu i nienawiści nad społeczeństwem otwartym. Totalna klęska technokracji i zwycięstwo emocji, które jednak nie doprowadzą do żadnej realnej zmiany. Kolejny bastion zdobyty przed populistyczną prawicę. Wygrana Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych unaoczniła nam to, co już wiedzieliśmy, a zarazem ostatecznie uświadomiła, że projekt demokracji liberalnej stał się zupełnie bezradny w obliczu problemów i oczekiwań obywateli współczesnego świata.
Hillary Clinton przegrała z Donaldem Trumpem. Jeszcze w połowie października sztab byłej Pierwszej Damy rozważał przekazanie części środków z budżetu kampanijnego demokratycznym kandydatom do Kongresu. Clinton prowadziła z przewagą 6-8 pkt procentowych, a komentatorzy amerykańskiej sceny politycznej zajmowali się rozważeniami na temat tego czy kandydatce Demokratów uda się pokonać skompromitowanego aferami miliardera stosunkiem głosów większym niż ten, którym w 1964 roku Lyndon Johnson zdeklasował Barry’ego Goldwathera. Do pobicia był wynik 61:39. Atmosfera w sztabie Donalda Trumpa potwierdzała czarne prognozy. W terenie z dnia na dzień malała liczba wolonariuszy, a sam kandydat zdawał się tracić rezon. Według większości sondaży przegrał wszystkie trzy debaty kandydatów. Wtedy jednak gruchęła informacja o wznowieniu śledztwa przeciwko Clinton w sprawie ukrywania maili na prywatnym serwerze w czasach, gdy piastowała stanowisko Sekretarza Stanu USA. To, czego nie zdołał zrobić Trump, który zapowiadał, że „zniszczy Hillary” przed każdą kolejną debatą, zrobiła sama Clinton, nie potrafiąc w przekonujący sposób odpowiedzieć na zarzuty z przeszłości. Wyborcy zobaczyli jej najgorszą twarz – uległej kukły politycznego i finansowego establishmentu. A jak pokazuje wynik – w tym starciu wystarczyło być tylko przeciwko elitom.
O tym, ze Hillary Clinton jest najgorszą kandydatką, jaką mogli wystawić kandydaci mówiło się już od dobrego roku. Niekorzystna etykieta potwierdziła się w konfrontacji z Berniem Sandersem – demokratycznym socjalistą, którego przekaz porwał tłumy podczas prawyborów w Partii Demokratycznej. Senator z Vermont przemawiał z energią, świeżością, tłumacząc Amerykanom, że ich problemy wynikają z niesprawiedliwego podziału bogactwa społecznego. Postulował utworzenie w USA nowej Szwecji – państwa dobrobytu, którego filarami mają być: redystrybucja zasobów, budowa systemu świadczeń socjalnych, zwiększenie bezpieczeństwa ekonomicznego i zredukowanie wpływu finansjery na polityków. W tym samym czasie, kiedy na konto kampanii Sandersa wpływały miliony dolarów od rozentuzjazmowanych zwolenników, Hillary Clinton inkasowała pokaźne zapomogi od lobbystów z Wall Street oraz bezlitosnych dla praw człowieka członków rodziny Saudów. Prawybory wygrała głównie dzięki wsparciu partyjnej elity, która zrobiła wszystko by zablokować nominację Sandersa.
Pół roku później „zrównoważona” i „przewidywalna” kandydatka poległa z kretesem w starciu z kontrowersyjnym miliarderem. Według Jakuba Majmurka, przewagą Trumpa było dostosowanie przekazu do oczekiwań obywateli, przynajmniej na poziomie emocji. Tego samego zabrakło jego rywalce.
Zwycięstwo Trumpa to kontynuacja czarnej serii, do której zalicza się również wynik głosowania w sprawie Brexitu w Wielkiej Brytanii, triumf prawicy na Węgrzech, a także „dobra zmiana” w Polsce. Kolejny wydaniem tej złej tendencji mogą być wybory we Francji, gdzie Marine Len Pen najpewniej przejdzie do II tury, a może nawet sięgnąć po prezydenturę. O ile podczas rządów Obamy były wdrażane prospołeczne reformy, to w przypadku Trumpa będziemy mieć do czynienia głównie z ukłonami w stronę bogatych, którym obiecał obniżkę podatków. Potrafił jednak wyczuć społeczne lęki – strach klasy średniej przed pauperyzacją, strach białych Amerykanów przez utratą miejsc pracy, strach przed emigrantami. Tutaj nasuwa się analogia z wyborami w Polsce w 2015 roku. Podobnie jak Komorowski, Hillary Clinton nie trzymała się kupy jako projekt polityczny, nie potrafiła stworzyć spójnej narracji o Ameryce. nie czuła emocji społecznych. Tymczasem społeczeństwo potrzebuje kolejnego New Dealu, a realnej zmiany nie da się przeprowadzić za pomocą dotychczasowych narzędzi.
W przeciwieństwie do Hillary Clinton, ekscentryczny i epatujący chłopięcą niesfornością miliarder z Nowego Jorku był bardziej wiarygodny dla wyborów ze stanów dotkniętych gospodarczą degradacją. Jego flagowa obietnica ponownego uczynienia „Ameryki Wielką” trafiała do sfrustrowanych pracowników z Topeki, Pittsburgha, Little Rock i Columbus. Jego bunt skierowany był przeciwko elitom, latte lewicy i tęsknej reminiscencji za utraconą wielkością. Problem w tym, że propozycje wyborcze Trumpa przedstawiają odpowiedzi na potrzeby tych, którym dotąd żyło się dobrze. Jego program reformy fiskalnej zawiera propozycje obniżki podatków dla najbogatszych, co ma ożywić gospodarkę i wygenerować miejsca pracy, a także likwidację Obamacare – programu, który zapewnił milionom obywateli dostęp do opieki zdrowotnej. Mimo to, wynik wczorajszych wyborów pokazuje, że mamy do czynienia z wyraźnym poszukiwaniem realnej zmiany społecznej, na co zwraca uwagę przywódca brytyjskiej lewicy – Jeremy Corbyn.
Jest to odrzucenie nieudanego konsensusu gospodarczego i rządzących elit, które wydawały się nie słuchać nikogo. A gniew publiczny, który doprowadził Donalda Trumpa do prezydentury mają swoje odzwierciedlenia w procesach politycznych na całym świecie. Ale niektóre z odpowiedzi Trumpa do wielkich pytań stojących przed Ameryką, oraz towarzysząca im retoryka , są w sposób oczywisty błędne. Nie mam jednak wątpliwości, że przyzwoitość i zdrowy rozsądek narodu amerykańskiego zwycięży, a my wyrazimy naszą solidarność z narodem imigrantów, innowatorów i demokratów. Po tej ostatniej globalnej pobudce potrzeba prawdziwej alternatywy dla wadliwego systemu gospodarczego i politycznego nie może być wyraźniejsza. Ta alternatywna musi opierać się na wspólnej pracy, sprawiedliwości społecznej i odnowie gospodarczej, zamiast siania strachu i podziałów. A rozwiązania oferowane muszą mieć na celu poprawę warunków życia wszystkich, nie nastawianie jednych ludzi przeciwko drugim. Amerykanie dokonali swojego wyboru. Pilną potrzebą jest teraz dla nas wszystkich, aby wspólnie pracować na różnych kontynentach, aby stawić czoła naszym wspólne globalnym wyzwaniom: zapewnieniu pokoju, podejmowaniu działań w zakresie zmian klimatycznych i zapewnieniu dobrobytu gospodarczego i sprawiedliwości.
Adam Ostolski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego zwraca uwagę, ze sukces nowej prawicowej narracji jest jednocześnie porażką lewicowego projektu.
W zwycięstwie Trumpa, podobnie jak w przypadku referendum w sprawie Brexitu czy niektórych sukcesów skrajnej prawicy w Europie, mamy do czynienia z perwersyjnym odzyskiwaniem poczucia kontroli przez ludzi, którym przez lata kazano godzić się z rzekomą nieuchronnością i nieodwracalnością globalizacji, integracji europejskiej, dezindustrializacji, wolnego handlu itd. itp. „Co się stało, to się może odstać” – takie mogłoby być ich zawołanie. Inna sprawa, że w tym całym odzyskiwaniu kontroli więcej jest psychologicznej kompensacji niż realnego wpływu na rzeczywistość. Natomiast fakt, że to konserwatywni bigoci stali się nieoczekiwanymi spadkobiercami humanistycznego marzenia o kontroli człowieka nad własnym losem, świadczy źle nie tyle o nich i ich wyborcach, co o liberałach i mainstreamowej lewicy, którzy te marzenia odpuścili.
Jak świat zareagował na wyborcze zwycięstwo polityka uważanego za nieobliczalnego i zdolnego roztrzaskać w odruchu niefrasobliwości cały dotychczasowy globalny ład? Z wypowiedzi przywódców przebija niepokój przeplatany zaklinaniem rzeczywistości i językiem oczekiwań, Francuskie MSZ oświadczyło, że ma nadzieję, że Waszyngton nadal będzie bliskim sojusznikiem Paryża. Tymczasem to właśnie prezydent Hollande nazywał Trumpa „zagrożeniem dla demokracji”. Stawia to francuskiego lidera w dość kłopotliwej sytuacji. Pojawiają się również jednoznacznie wyrazy niechęci. „Donald Trump jest pionierem nowego ruchu autorytarno – szowinistycznego” – powiedział wicekanclerz Niemiec Sigmar Gabriel. Nieco bardziej oszczędny w ocenie był szef Parlamentu Europejskiego.
– Amerykański system polityczny jest jednak tak stabilny, że prezydent Trump też będzie musiał wypełniać obowiązki wynikające z faktu, iż USA są największą potęgą gospodarczą i militarną na świecie – ocenił Martin Schulz.
Niepokój panuje natomiast na Półwyspie Koreańskim, gdzie KRLD przeprowadziła w ostatnim czasie kolejną próbę z bronią jądrową. „Trump zwrócił uwagę, że największym problemem, przed jakim staje świat, jest zagrożenie nuklearne, a członkowie jego zespołu ds. bezpieczeństwa narodowego opowiadali się za utrzymaniem presji na Koreę Północną” – uspokoił swoich obywateli Jun Biung Se, szef południowokoreańskiej dyplomacji. Zupełnie inne nastoje panują w Moskwie. Tam ze zwycięstwem Donalda Trumpa wiązano wielkie nadzieję na otwarcie nowego rozdziału w stosunkach z amerykańskim mocarstwem. Deputowani rosyjskiej Dumy przyjęli wiadomość o wygranej kandydata Republikanów owacją na stojąco. Władimir Putin cytowany przez agencję RIA Novosti wyraził oczekiwanie, że nowy rezydent Białego Domu rozpocznie dialog, który „będzie służył interesom obu krajów”.Zwycięstwo Trumpa uznała już jego rywalka. Hillary Clinton nie była jednak w stanie ukryć wielkiego rozczarowania.
– To nie jest wynik, jakiego oczekiwaliśmy i na który tak ciężko pracowaliśmy. Żałuję, że nie wygraliśmy tych wyborów w imię wartości, jakie podzielamy i wizji, jaką mamy dla naszego kraju – powiedziała.
Brutalna prawda jest jednak taka, że pretensje może mieć wyłącznie do siebie.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
https://www.youtube.com/watch?v=pXfdq0BpqeU – i tyle na temat rasizmu i głosowania na Trumpa.
Jak widać niestety rasizm i przemoc to NIE TYLKO biali i głosujący na Trumpa.
„jest najgorszą kandydatką, jaką mogli wystawić kandydaci ” chyba miało być „demokraci”
I tak to jest, gdy wybiera się między dżumą a cholerą
Clintonowa spowodowała by jeszcze większy odwrót prawicowego świata w kierunku Rosji. Dzięki Trumpowi prawicowcy znowu będą wierzyć w American Dream i się cieszyć, że maja swojego człowieka w Białym Domu. Nie muszą już szukać ratunku u Putina jako ostatniego sprawiedliwego i obrońcy świata przed gejami, aborcją, dżenderem i Muzułmanami.
A poza tym to uważam, że Trump to taki reset amerykańskiego matrixa. To taka dawka hormonów szczęścia jaka dają wygrane mecze narodowej reprezentacji Polski. Po wygranym meczu przez jakiś czas ludzie lepiej pracują i nie skarżą się, że coś ich boli albo, że mało zarabiają.