Powodów zwycięstwa brytyjskich konserwatystów w ostatnich wyborach jest wiele. Najważniejsza okazała się jednak spójna, brexitowa polityka torysów, która pozwoliła im zmobilizować rzesze nowych wyborców w regionie Midlands i innych dotychczasowych bastionach Partii Pracy. Te rzesze nowych wyborców były bardzo zdeterminowane by głosować za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i jednocześnie silnie zniechęcone do Partii Pracy i Jeremy’ego Corbyna, którego brytyjskie, prywatne media z całą mocą oczerniały i pomawiały w czasie całej kampanii (oskarżając go m.in. o antysemityzm).

Nie możemy jednak traktować brytyjskich wyborców wyłącznie przedmiotowo. To nie jest tak, że zostali zwyczajnie zmanipulowani i Partia Pracy przegrała wyłącznie z kapitałem finansowanym, który silnie przykładał się do tego, by Brytyjczycy jak najmocniej pragnęli opuszczenia Unii Europejskiej. Media nie są władzą mistyczną i nie sprawują władzy oderwanej od warunków pracy i egzystencji. Tak silne pragnienie opuszczenia Unii Europejskiej ma w rzeczywistości swoje głębokie, klasowe i geopolityczne podstawy, które warto przeanalizować choćby po to, aby zrozumieć dlaczego integracja europejska wyhamowała, a tendencje izolacjonistyczne zdecydowanie przybrały na sile.

W przypadku państw z peryferii UE niechęć do integracji często powiązana jest z neoliberalnymi schematami, które wspólnota istotnie narzuca swoim państwom członkowskim, ingerując np. w sprawy związane z budżetowaniem i tworzeniem przez państwo publicznego sektora gospodarki. Wielka Brytania nie zagłosowała jednak za socjalizmem, czy jego konserwatywną wersją. Zwycięski Boris Johnson to nawet, jak opisywał to Andrew Gimson (autor jego książkowej biografii), jeden z „ulubionych” dziennikarzy Margaret Thatcher. To także polityk, którego otoczenie często mówi o tym, że chce kontynuować zasady wprowadzone przez Margaret Thatcher i realizować jej „rewolucję”, by dziedzictwo tej polityczki trwało i Wielka Brytania dalej prosperowała na sposób silnie, skrajnie liberalny. Dążenie do bycia bezpieczną przystanią-przyczółkiem dla globalnej finansjery to w zasadzie główne konserwatywne motto. Wyborcy wiedzieli o tym doskonale.

Tymczasem kontrpropozycją była od wielu dziesięcioleci najbardziej lewicowa i najsilniej socjalistycznie zorientowana Partia Pracy. W sposób oczywisty zmobilizowało to przeciwko laburzystom dodatkowe siły, a kapitał (poprzez media) atakował ich ze zdwojoną mocą. Ten lewicowy zwrot był szczery i należy trzymać za niego kciuki. Jeremy Corbyn cały czas pozostawiał też otwartą furtkę dla ewentualnego pozostania Wielkiej Brytanii w strukturach Unii Europejskiej. I była to taktyka słuszna z perspektywy politycznej, lecz niekoniecznie już z perspektywy wyborczej i ze względu na zupełnie różne upodobania Brytyjczyków.

Tak silne dążenie do wyjścia z UE ma bowiem bardzo głębokie i przede wszystkim ekonomiczne podstawy.

Anglia to wciąż jeden z najbogatszych krajów świata, gdzie umiarkowany kryzys sprawił, że społeczeństwo automatycznie (ze względu na wpływ panujących ideologii) skierowało się przeciwko polityce europejskiego solidaryzmu i przeciwko dalszej integracji.

Wrogość w stosunku do uchodźców, wobec imigrantów zarobkowych i ogromna niechęć do składania się na biedniejsze regiony Europy zdeterminowały myślenie brytyjskich mas i to w sposób bardzo głęboki. Anglia – jako historyczna kolebka wyjątkowo brutalnych form kapitalizmu – to tradycyjny bastion myślenia w kategoriach narodowego kapizolacjonizmu, to także państwo przyzwyczajone do odgrywania wiodącej, uprzywilejowanej roli w wymiarze światowego podziału pracy. Kłania się tu zresztą marksistowska kategoria „arystokracji pracy”, którą trudno w tym wypadku zlekceważyć. Solidarność z resztą kontynentu i europejską klasą pracującą bardzo trudno jest wytworzyć w sytuacji, kiedy cały czas masz możliwość zarabiania, życia i rozwoju w zdecydowanie lepszych warunkach od całej reszty. Stałe bogacenie się biedniejszych zagraża tymczasem kapitalistycznym przywilejom dotychczasowych państw-imperiów. To trochę klasowa wersja paradoksu, który artystycznie bardzo dobrze zobrazował swego czasu reżyser Quentin Tarantino – w słynnym filmie Django jednym z najbardziej rasistowskich bohaterów jest bowiem czarnoskóry, uprzywilejowany niewolnik, który żyje w dworku właściciela niewolników i w warunkach dużo bardziej komfortowych od całej reszty Afroamerykanów. Co nie oznacza przy tym wcale, że nie jest on wyzyskiwany.

Niekapitalizm i polityki socjalistyczne nie mają w Anglii długiej tradycji sukcesów i nie miały też historycznych, wielkich doświadczeń. We Francji są to doświadczenia z mniej lub bardziej udanych rewolucji, a w krajach dawnego Bloku Wschodniego – wspomnienia z okresu prób budowania gospodarek socjalistycznych. W Anglii tymczasem istnieje bardzo silnie zhierarchizowane społeczeństwo przyzwyczajone do myślenia, że najbardziej opłacalna jest forma brytyjskiego nacjonalizmu i stałe dążenie do panowania ponad innymi. Wyborcy głosujący za brexitem to w olbrzymiej mierze ludzie głosujący właśnie za obroną swoich przywilejów, którzy wpadli w pułapkę prawicowych ideologii i zamknęli się poznawczo na poziomie narodowego izolacjonizmu. Nic dziwnego przy tym, że od początku bardzo silne (także finansowe, czy hakerskie) wsparcie dla brexitu udzielane było przez Stany Zjednoczone i neokonserwatywne środowiska skojarzone z Donaldem Trumpem (bardzo dobrze zobrazował ten proces film dokumentalny Hakowanie świata). Prawdziwe hasło brexitu to w rzeczywistości mutacja hasła wyborczego Trumpa, czyli: „Make Britain Great Again”.

Oczywiście nie ma niczego złego w patriotyzmie i obronie swojego dobrobytu. Gorzej jednak, kiedy odbywa się to kosztem innych. A w tym wypadku dobrobyt ten pochodzi także z ciągłego, globalnego wyzysku.

Jak wskazują w swoich raportach autorzy z antywojennej, wspieranej przez Naomi Klein, organizacji War on Want, Wielka Brytania wciąż kontroluje m.in. olbrzymią część surowców naturalnych Afryki – 101 firm notowanych na londyńskiej giełdzie posiada inwestycje w aż 37 krajach afrykańskich, na łączną sumę ponad tryliona dolarów.

Jeśli dodamy do tego brytyjską działalność na Bliskim Wschodzie, czy funkcje, jakie pełni sam brytyjski kapitał finansowy to wyłoni nam się obraz państwa, które jest klasycznym imperium i którego zyski to w olbrzymiej części kapitał pochodzący z kolonialnych grabieży. W związku z tym pomysł, żeby Brytyjczycy nie odpowiadali finansowo za np. napływających do Europy uchodźców to szczyt bezczelności i polityczne szaleństwo. Działalność brytyjskiego kapitału od dekad powiązana jest z działalnością imperialistyczną, jaką Europa realizuje na wielu kontynentach. Tymczasem kilkanaście milionów konserwatywnych, brytyjskich wyborców dało teraz zielone światło na to, aby Wielka Brytania nie musiała płacić nawet solidarnościowych składek na biedniejsze regiony (również wyzyskiwanej) Europy.

Jeśli klasa pracująca zachowuje się w taki sposób, to zazwyczaj jest to efekt skutecznej ideologizacji. Czasami jednak także walki o własny, narodowo-klasowy interes wymierzony przeciwko pozostałym. Partia Pracy prowadzona przez Jeremy’ego Corbyna była natomiast silnie lewicowa i przemawiała językiem społecznego solidaryzmu, działania w imię dóbr wspólnych. Problem polegał jednak na tym, że to właśnie z solidaryzmem Brytyjczycy wciąż usiłowali walczyć. Nastąpił tu konflikt także na poziomie samego języka. Lewicowość socjalistycznej Partii Pracy była zbyt mocna, zbyt przekonująca, zbyt żywa i zbyt internacjonalistyczna. Współcześni Brytyjczycy niekoniecznie chcą tych równości. Ich historia nauczyła ich myślenia interesem indywidualistycznym i przeciwnym do ducha europejskiej integracji. Składanie się na biedniejsze państwa (które dawniej były i nadal są źródłem bogactwa Wielkiej Brytanii) stoi w sprzecznością z duchem bieżących interesów. Morał z wyborów w Wielkiej Brytanii jest więc taki: atmosfera antyunijna, nacjonalistyczna i izolacjonistyczna nie służy lewicy. Przejście od bycia przeciwko Unii Europejskiej do realnej polityki internacjonalistycznego solidaryzmu jest prawie niemożliwe.

Na gruzach UE nie powstaną z automatu żadne nowe formy współpracy. A siły kapitału finansowego inwestują właśnie w rozpad europejskiej wspólnoty i ponowne podzielenie Europy.

Wojujące ze sobą nacje stanowią wymarzony kąsek dla kapitalistycznych spekulantów. Realnym jest za to w tym momencie modyfikowanie ducha współpracy europejskiej i przekierowywanie go na tory socjaldemokratyczne i silniej socjalistyczne. Tam, gdzie jest to możliwe. Podszyte ksenofobią chęci obrony imperium nie są pożywką dla politycznych sił lewicy. Taktycznie Partia Pracy popełniła więc błąd – choć pozostała wierna swej idei. To tylko dowód na to, że redystrybucja dóbr i wyrównywanie poziomu życia na arenie lokalnej jest silnie powiązane z tymi samymi wartościami realizowanymi na poziomie międzynarodowym. A nam potrzebna jest Europa wspólna zamiast „Europy ojczyzn”.

Czy ta próba reanimacji wielkości odizolowanej Wielkiej Brytanii może się powieść? Oczywiście, że tak. Kapitał finansowy/kolonialny potrzebuje takich bezpiecznych przystani, które w zamian za część zysków byłyby spokojne i nie zagrażały jego globalnym operacjom. Bycie enklawą dla bogatych w morzu biednych to realna możliwość w okolicach państw Pierwszego Świata. Tak samo realna zresztą, jak bierne przyglądanie się idącym na dno łodziom pełnych uchodźców uciekających przed wojnami, zmianami klimatycznymi, czy sterowanym globalnie wyzyskiem.

Przytomna i postępowa Europa musi być jednak ponad takie pragnienia i tendencje. Jako lewica musimy walczyć o to, aby integracja była coraz silniejsza i jednocześnie antyneoliberalna, a rosnąca równość pomiędzy poszczególnymi państwami niwelowała stare tendencje do izolacjonizmu ze strony najbogatszych. Taki kaftan bezpieczeństwa muszą nakładać zorganizowane i dobrze ze sobą współpracujące państwa mniej zamożne. Szybko potrzebujemy więc europejskiej płacy minimalnej. Potrzebujemy wspólnej polityki równościowej i potrzebujemy państwowych inwestycji w europejskie dobra publiczne: zdrowie, zabezpieczenia emerytalne i rentowe, czy równościową edukację. Podobnie konieczną jest wspólna polityka ekologiczna. Realny solidaryzm osiąga się przez wyrównywanie poziomu życia – inaczej każdy będzie próbował wygrać na kapitalistycznej giełdzie przeciwko Innym.

To jest ten moment, aby wykazać się, że europejski duch naprawdę zdolny jest do solidarności i może dać jakikolwiek przykład innym kontynentom. Nie oglądajmy się na USA, nie oglądajmy się na Wielką Brytanię. A na niszczycielski kapitał nakładajmy sankcje.

Twierdze nacjonalizmu to nie odpowiedź. Europa jest tutaj.

patronite

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Ogromna szkoda, że Autor nie poruszył rzeczywistego, a nie wydumano-ideologicznego podłoża brexitu. Otóż Wielka Brytania najdotkliwiej odczuła legalny i zarazem niekontrolowany napływ niewykwalifikowanych (grupa największego ryzyka) imigrantów z nowych państw członkowskich UE – m.in. Polski, Węgier, Rumunii, Litwy itd. Ta fala zaowocowała niespotykaną wcześniej przestępczością , zmianą składu etnicznego całych dzielnic i miasteczek, a także przede wszystkim drastyczną papueryzacją mas pracujących. Gospodarka brytyjska jest jedyną w Europie, oprócz greckiej (cóż za doborowe towarzystwo!), w której płace realne spadły (!) w ostatniej dekadzie. Nic więc dziwnego, że przeciętny Brytyjczyk głosuje za tymi, którzy obiecują zahamowanie przestępczości i psucia rynku.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

BRICS jest sukcesem

Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …